W codziennym życiu, gdzie pochłaniają nas codzienne obowiązki, a także czas spędzony w pracy potrzeba chwili oddechu, upragnionego urlopu! Już pierwszy dzień krótkiego, pięciodniowego odpoczynku spędziłem nad wodą. Zasiadka na łowisku Czarna Sędziszowska miała zakończyć się we czwartek. Poniedziałek wita nas piękną, istnie letnią pogodą. Temperatura 33*C dała się odczuć podczas znoszenia sprzętu ze schodów, aby dotrzeć na stanowisko. No to co... Tuż po sportowym rozpoczęciu zasiadki i kilku wdrapaniach się na wysokie partie schodów, a dodatkowo po złapaniu opalenizny przyszedł czas na ustawienie zestawów. Łowisko dopuszcza wędkowanie na trzy kije. Jako przynęty wybieram następujące rozwiązania od Stalomax... Cytrius 16mm + pływające 12 mm ananas, GLM 20mm tonący i pływający orzech tygrysi 12mm + tonąca kulka ananas... O prezentacje zestawów na dnie zbiornika zadbały woreczki pva oraz luzem wsypane do łódki kilka łyżek przygotowanej mieszanki.
Pierwszy dzień, a w zasadzie pierwsza noc przyniosła bardzo mocną burzę. W ciągu dnia było niesamowicie ciepło, więc końcem końców musiało się to gwałtownie zmienić. Mocny deszcz w połączeniu z wiatrem szybko zmienił odczuwalną temperaturę na taką, która to całkowicie zmieniła zastosowany ubiór - należało już wyrzec się wszelkich spodenek, letnich bluzeczek, na rzecz ubrania skierowanego dla zmarzluchów. Pierwsza noc przyniosła jedynie drobne piknięcia i jeden odjazd, który to kończy się całkowitą pustką, bez kontaktu z rybą. Tego dnia zaważyła chyba zmiana pogody, bo aż do kolejnego dnia, do południa była całkowita „mizeria” - do tego zaczęły nas boleć głowy.
Nie licząc porannych odświeżeń zestawów, nowych kulek założonych na włosie to nie działo się kompletnie nic. Dzień był już o wiele chłodniejszy od swojego poprzednika. Do tego punktualnie o 17 przyszła do nas kolejna burza. Mimo, że tego dnia nie zapowiadało się na takie zjawisko (nie było już meeegaaa gorąco) to ta i tak zaszczyciła nas swoją obecnością aż na kolejne dwie godziny. Wieczór stanął więc pod kątem gier w karty, oglądaniem filmów i żartów. Jakiekolwiek efekty pojawiły się dopiero wieczorem, najpierw u taty - wyjazd z kija, bardzo powolny i pusto po podniesieniu… Wywozimy zestaw na nowo, w to samo miejsce biorąc pod uwagę głębokość wody i odległość zaznaczoną na szpuli. Chwilę później, jeszcze przed 23 przyszła kolej na mnie. Najpierw środkowy kij, dosłownie ta sama akcja co u taty. Wyjazd, wędka Carp Chaser firmy York w górę i… i nic… Taki efekt. Kilka minut później, nim jeszcze przygotowałem do wywózki wcześniejszy zestaw branie na wędce znajdującej się po prawej stronie stojaka. Swinger opadł, akcja do mojego brzegu! Podciągam linkę, ta ciągle jest luźna… Wędka w ruch i staram się złapać kontakt. Okazuje się jednak, że jest to już „nieruchomy” ciężar. Przez kilka minut kombinuję, aby bez siłowego manewrowania wędką uwolnić zestaw - nie wiadomo bowiem, czy na drugim końcu jest ryba czy też jej nie ma. Po kilku minutach zestaw „wychodzi” - pusty… Coś jednak musiało być, chyba że w momencie podniesienia wędki o coś zaczepiłem…
Zestawy trafiają ponownie do wody co nam zabrało troszeczkę czasu, a my wracamy do spanka. Wstajemy wypoczęci, a po śniadanku i kawce w otoczeniu przyrody i z możliwością złowienie tej dużej, pięknej ryby dzień nabiera sensu… Zaczynamy jednak kombinować. Wiążę nowe przepony… Do tego celu posłużyły mi akcesoria York i Sakana:
cieniutka, ale wytrzymała plecionka, która podoba mi się pod względem swojej sztywności - eliminuje możliwość samoczynnego splątania się przyponu podczas upuszczania zestawu z łódki. Zdarzało się to czasami podczas stosowania miękkich plecionek, bez worków PVA. Podczas opuszczania zestaw potrafił splątać się... Do przyponów zastosowałem głównie haki z szerokim łukiem kolankowym - jak na foto poniżej - które moim zdaniem są "skuteczniejsze" ze względu na to, że nie rozcinają rybie pyszczka podczas, gdy musimy holować "bardziej na siłę"... Do tego przy zastosowaniu tonących kulek, około 20mm moim zdaniem sprawdzają się o wiele lepiej.
Przypony więc gotowe, przed godziną 11, podczas „odświeżania” zestawów podmieniłem je. Taktyka co do przynęt pozostaje bez zmian, od pierwszego dnia…
Przed godziną 21 mam branie! Bardzo powolna, delikatna ucieczka ryby z zestawem od naszego brzegu. Wyciągnęła niewiele linki z „wolnego biegu”, po czym podniosłem kij do góry. Jest! Ten piękny, waleczny ciężar. Długo już tego nie czułem! Waga rybki wydawała się być fajna - aczkolwiek w tym roku złowiłem dopiero dwa karpie - ten będzie trzeci… Wyczucie mogło więc mnie mylić. Woda wciąż była bardzo ciepła, przez co podejrzewam rybka miała mniej siły do walki. Hol do okolic około 20 metrów od naszego stanowiska był bardzo spokojny. Później dopiero nastąpiło kilka ucieczek spod brzegu, a po upłynięciu pewnego czasu na powierzchni pokazuje się karp. Jeszcze jedna, czy tam dwie próby ucieczki i mamy Cię! Można robić fotki! A później rybka wraca do wody.
Wracając jeszcze do sytuacji z dnia... W ciągu dnia mieliśmy kolejne dwa puste brania. Po czasie widzimy właściciela na łódce, który płynie do pływającej padniętej ryby… Okazało się, że znalazł dwie ryby, które odeszły z tego samego powodu - pływały z zestawami, gdzie niestety zawiązały się zestawami do podwodnych przeszkód. Powoli staje się jasna sprawa pustych brań - skoro nawet wymiana zestawów nie pomagała. Wykorzystujemy ładną pogodę, która trwa do wieczora, później chowamy się do chatki znajdującej się przy stanowisku, a kolejna akcja ma miejsce dopiero chwilkę przed pakowaniem się. Dosłownie 2h przed wyjazdem - u taty jest branie. Trafił na walecznego przeciwnika, któremu nie przeszkadza wysoka temperatura i z którym to walka trwa całkiem długo, bo ponad 10 minut - mimo wciąż otaczającego nasz ciepła. Temperatura wody szybko spadła przez poprzedni dzień i noc. Było jednak wciąż gorąco. Z tej też racji szybciutko ważymy „dwucyfrowego” karpia, odkażanie i uwalniamy go!
Tak żegnamy się z łowiskiem w Czarnej Sędziszowskiej… Co będzie dalej? Jaki będzie kolejny wyjazd? Na razie planów nie ma…
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz