9 września 2022

Walka w zawodach charytatywnych


W dniach 11-14.08.2022 wraz z kolegą Mateuszem​ wyruszyliśmy nad jedną z tarnowskich komercji, gdzie miały odbyć się charytatywne zawody "Łowimy dla Kacperka". Organizował je kolega z teamu SBS Baits. Zawody miały na celu zdobycie środków potrzebnych do pomocy chłopcu. Oczywiście nie mogło obyć się też bez rywalizacji i już po krótkim rozpoczęciu przeszliśmy do losowania. Dla nas przypadło stanowisko nr. 6. Miejscówka fajna z kilku względów - pierwsze to, że namiot można było rozstawić między krzewami i drzewami, gdzie promienie słońca praktycznie nie docierały, a temperatura w środku była rewelacyjna! Mieliśmy też możliwość łamania zestawów i łowienia w drobnej zatoczce znajdującej się za nasypem, który można nazwać cyplem wychodzącym w wodę w połowie odległości do drugiego brzegu.


Dzięki możliwości stosowania pontonów mieliśmy możliwość starannego doboru miejsc położenia zestawów. Pomocne były tutaj markery H firmy York, które szybko ustawiały się na wodzie po ich wrzuceniu, a ciężarek w kształcie litery "U" miał za zadanie wbić się w dno. Ich jaskrawy, pomarańczowy kolor dawał się dostrzec nawet w nocy, podczas wywózki łódką sterowaną, kiedy to "długie światła" lokalizowały je bez problemu. Niestety we mgle już ginęły, ale to chyba jak każde. Markery mimo silnego wiatru wytrzymały w swoich miejscówkach do ostatniego dnia zawodów. Co wybraliśmy? Dwa kije leżały na wyjściu z głębszego rowu, który był na 4 metrach pod powierzchnią wody. Kolejna wędka znalazła się w owej wyżej wymienionej "głębinie". Jeden kij pozostawiłem w połowie odległości do przeciwnego brzegu, na głębokości około 3 metrów. Wszędzie sypaliśmy punktowo z łódki sterowanej, która na swoim pokładzie dodatkowo przewoziła worki pva wypełnione pokarmem dla ryb. Całość zestawu dopełniały kamienie mocowane na gumce recepturce zamiast ciężarków.

Na pierwsze branie czekaliśmy do wieczora, do godziny 19. W pewnym momencie ze wspólnego ogniska jakie przygotowali organizatorzy wyciągnął nas dźwięk centralki. Całe szczęście ognisko znajdowało się tylko jedno stanowisko obok naszego. Padło na wędkę Mateusza, który to jak porażony prądem szybko rusza do naszego obozu. Kij w górę i lecimy! Ryba jest, pierwsza! Hol początkowo przebiega bezproblemowo, dopiero po przeciągnięciu ryby przez odległość dobrych 100 metrów ta zaczęła żyć. Delikatne ruchy w bok, pierwsze odjazdy, walka niemalże ciągle w okolicy dna. Wszystko było fajnie, do momentu jak po kolejnych kilku minutach holu przy brzegu wyłania się jesiotr... Ehhh... Ryba, która nie da nam punktów. Mimo to wiemy, że wybraliśmy dobre miejsca, a zestawy trafiły do wody w odpowiednim czasie i miejscu. Robimy kilka fotek, wypuszczamy ostronosego i... Zacinam rybę na moim kiju położonym pod przeciwnym brzegiem. Tutaj niestety nie było radości z walki, ani radości po doholowaniu ryby do brzegu. Naszym oczom ukazuje się piękny, majestatyczny i niesamowicie przystojny leszcz! 😃 Wywózka dwóch wędek pod przeciwne brzegi i wracamy na ognisko.

Jeszcze przed spaniem, przed północą budzi nas sygnał z wędek Mateusza. Jazda jazda! Lecimy! Kij w górę i jedziemy z tematem! Ryba walczy już od samego początku, niesamowicie. Troszeczkę chodzi w okolicy trzcin, ale nie chce w nie wpływać. Kij Mateusza bardzo ładnie pracuje, amortyzując zrywy naszej kolejnej zdobyczy. Przy brzegu jednak staje się coś czego wolelibyśmy nie widzieć. Ryba wyskakuje z wody i jak łatwo domyślić się nie był to karp, ani amur. Kolejny pinokio jest już w podbieraku, a my musimy raz jeszcze płynąć do celu.

Dobre dwie, może trzy godziny później również Mateusz ma odjazd. Jego ryba jednak zdążyła wejść w trzciny, koniecznie musimy płynąć po nią pontonem. Dzięki zrywanym kamieniom z gumki recepturki nie mamy obawy o spinkę ryby w trzcinach. Ile tylko sił w rękach o 3 w nocy zaprowadzam ponton w okolice ryby, a Mateusz ciągle reguluje dystans jaki nas dzieli. W pobliżu zdobyczy okazuje się, że ta wcale nie wpłynęła w przybrzeżne trzciny, lecz jednak utkwiła w przydennej zawadzie, z której to bez problemów ją wyciągamy. Holują rybę "w górę" ta o wiele szybciej i z mniejszymi problemami wychodzi z zaczepu. Zazwyczaj akcja na pontonie pomaga, dlatego też warto mieć ten środek pływający. Mateusz szybko sprowadza karpia w okolicę górnej partii wody, a ten w końcu przewala się na powierzchni. W końcu to nie jesiotr!! Czy duży karp? Jest ciemno, do tego gęsta mgła... Po kilku minutach holu mamy rybę w podbieraku i wracamy do brzegu, który początkowo ciężko było zlokalizować. Karpiowi niestety brakuje do 5 kg na prawdę niewiele. Niecałe 0,5 kg... Ale i tak jest piękny i cieszymy się z niego jak dzieci!

Chwilę później następuje branie na mojej wędce. Odjazd zacinam, a ryba już czeka na mnie na haku! Walka do spektakularnych nie należy, aczkolwiek zdobycz stara się zaznaczyć swoje istnienie. Najgorsze jest jednak to, że z tak dużej odległości ryby po prostu nie da się ściągnąć po linii w jakiej chcemy aby ta płynęła. Na naszym stanowisku jest bardzo wąsko, ale też nie mieliśmy dużego pola manewru jeśli chodzi o odległość do stanowiska kolegów obok. Tym razem wszystko kończy się szczęśliwie, mimo że w okolicy brzegu ryba kilka razy postanowiła wybrać odrobinę żyłki. Karpie z tej wody mają wystarczająco siły, aby sprawić nam wiele "niespodzianek". Po chwili ryba jest już nasza! Jest w podbieraku. Od razu trafia do worka i na naszą wagę z nadziejami, że będzie miała minimum 5 kg... I tak też się dzieje! Ostateczna waga nieco ponad 6 kg! Do worka i czekaj na zważenie rano, dziękujemy!

Rano, żeby jesiotrów był nie za mało doławiamy jeszcze jednego... Robi się to wkurzające. Do tego to rozczarowanie, kiedy to podczas fajnego holu ryba nagle wyskakuje nad wodę... Złość nie do opisania, ale no cóż... Dzień mija spokojnie, w większości na odpoczynku, lenistwie i wspólnych rozmowach. Wieczorem przygotowujemy nowe mieszanki zanętowe składające się z kulek, z ziarna i pelletu Stalomax, który jest rewelacyjnie olejowany - czuć to przy jego dotknięciu. Na noc zakładamy świeże przynęty, dokładamy worki pva. Na jednym z moich kijów pop'up który leżał w wodzie od poprzedniego dnia nadal zostaje, ponieważ znakomicie utrzymuje swój ananasowy zapach. Wszystko zostaje elegancko przygotowane. Noc jednak mija niesamowicie szybko i bez jakichkolwiek efektów. Rano gdy przebudziłem się przed godziną 6 rano nie mogłem uwierzyć w to, że jest już jasno, czułem się jakby we śnie. Niestety okazało się to rzeczywistością oraz niestety pozwoliło dotrzeć do głowy informacji, iż noc może być spisana tylko na straty. Zero jakichkolwiek brań, ale jak dowiedzieliśmy się rano, na łowisku wpadły tylko dwie ryby liczące się do wagi, nie było więc jakoś mega dobrze.

Do godziny 10:00 poszczęściło nam się i łowimy kolejnego... Jesiotra hahahah. Dzień mija na kombinacjach i wspólnych rozmowach. Przed południem zaczął padać deszcz, który co jakiś czas przestawał dawać się we znaki. Rozmowy z innymi, chwila lenistwa i przygotowanie wszystkiego do nocy zabiera nam ogrom czasu, więc ostatni dzień wędkowania mija bardzo szybko. Pozostaje nam czas do jutra do godziny 10:00 i kończymy.

Przed godziną 20 następuje branie na zestawie z kukurydzą! Zacinamy, ale ryba już jest w zaczepie. Wypływamy po nią. Na miejscu okazuje się, że ta nie wpłynęła w trzciny, ale gdzieś przy dnie w jakiś zaczep, patyk... Szybko wyciągamy ją do góry i już po kilku odjazdach mamy w podbieraku karpia. Wracając do brzegu tylko modlimy się, żeby przekroczył 5 kg i jest! Rybka połakomiła się na podniesiony około 5 cm nad dnem zestaw składający się z naturalnej kukurydzy, pianki wypornościowej oraz pomarańczowego stopera w kształcie kukurydzy, który dodatkowo podnosił zestaw. Widzę, że taka opcja będzie częściej gościć na moich zestawach.

Noc rozpoczyna się od brania na przewiezionym pod trzciny moim zestawie. Na ananasowy zestaw od Stalomax połakomił się jakiś smakosz. Ciężar przy holu był niesamowity, a przyciągnięcie ryby z 200 metrów dało niezły wycisk. Ryba do okolic naszego brzegu nie sprawiała problemów, czasami nawet zastanawiałem się czy ta ryba jeszcze jest. W okolicy brzegu dopiero zaczęły się problemy. Odjazd w lewo nie wyszedł jej, skutecznie ją zatrzymałem. Później jednak ryba popłynęła na prawo, w trzciny przy naszym brzegu skąd ciężko było ją odciągnąć. Trochę połamanych roślin podczas zwijania ryby i w końcu wyszła na otwartą przestrzeń. Udało jej się kilka razy wyjechać do przodu, zabrała trochę metrów ale to już był jej koniec, w końcu mamy karpia o wadze dwucyfrowej! Do worka i wywózka od nowa w to samo miejsce!

Miejsce w którym wieczorem mocno posypałem kukurydzą chwilę później przynosi branie. Zestaw składający się z kukurydzy, pianki pływającej i pływającej kukurydzy przynosi dziwne branie do naszego brzegu. Po zacięciu okazuje się, że ryba jest i rozpoczyna się jej hol ze sporego dystansu. Walka przebiega nadzwyczaj spokojnie, ale przy brzegu ryba wyskakuje nad wodę... Kolejny jesiotr. Do tej pory rybę holowałem spokojnie i uważnie ale po jej wyskoku delikatnie podkręcam hamulec, żeby ta zrobiła jak najmniej szumu dookoła nas. Szybko trafia do podbieraka, wypuszczamy ją i płyniemy łódką.

 

W nocy jeszcze Mateusz ma branie, ma odjazd! Oczywiście zacinamy, ryba od razu ucieka w bok, w lewo za wyspę. Szybko wskakujemy na do pontonu i jazda! Nastawienia są bardzo pozytywne, ale już w pobliżu ryby, gdy jesteśmy blisko niej ta wychodzi w powietrze i pokazuje się... Jesiotr... Na tym zakończmy temat.

Z samego rana Mateusz ma branie zza wyspy. Odjazd bardzo fajny, mocny i szybki. Problem jest jednak w tym, że tuż po podniesieniu do góry kija ryba wyskoczyła już nad wodę. Entuzjazm w tym momencie opadł. Pozostało tylko dociągnięcie ryby do brzegu, szybka fotka i wywózka. Jest to już nasz hmm... 7 jesiotr, a w łowisku jest ich 11. Brakło już niewiele.

 

Mateusz wywozi zestaw w to samo miejsce i jakieś 20 minut później branie! Kij do góry i płyniemy, ponieważ czuć, że ryba stoi w miejscu. Płyniemy dzielnie, z nadziejami że na 20 minut do końca stanie się cokolwiek co może poprawić naszą pozycję. Zestaw zaczepiony był o coś pod wodą, wyciągamy już jednak sam przypon, ryby nie było. Szkoda, ale emocje były do samego końca. Ostatecznie zajmujemy 4 miejsce ze stratą 2 kg do 3 miejsca. Ważny jest jednak również cel, a cel był niesamowicie ważny.





  

Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz