Kolejna w roku 2022 wyprawa na PZW. Tym razem padło na zbiornik zaporowy. Z racji, że każdy z nas wie jak to jest na wodach ogólnodostępnych, opisu miejsca gdzie zasiadłem oraz dobranych głębokości położenia zestawów nie poruszę. Będę stosował jedynie wyrażenia "płytka" i "głęboka" woda... Trzeba dbać o swoje, o to o co dba się samemu, bo mało kto w tym pomaga. Szczególnie po sezonie wakacyjnym, gdy na brzegach zostaje mega dużo śmieci, a każda kolejna osoba znajdująca się w takim miejscu jest uważana za "wroga społecznego", z racji iż przecież każdy zostawia po sobie śmieci... Ale już tyle wyrzutów sumienia, przejdźmy do najważniejszego!
Z domu wyjeżdżam z ponad 1,5-godzinnym opóźnieniem. Dlaczego? A to z racji, że po powrocie z pracy, chyba na zawołanie zaczął padać deszcz, deszcz na prawdę obfity... Do tego burza... Przyniosło to dla mnie zdecydowany plus (miejsce raczej na 100% będzie wolne i usiądę tam gdzie chcę) oraz minus (będzie ogromne błoto, a twardy, skalisto-gliniasty brzeg) nie wybacza błędów podczas chodzenia po nim. Mimo wszystko zmotywowany i z siłą do walki z rybami wyjeżdżam nad ową tajemniczą miejscówkę. Na miejscu wita mnie - co już nie dziwne - potężne błoto, gdzie to podczas schodzenia na brzeg należało ogromnie uważać... Rozkładanie namiotu, później znoszenie wszystkiego (dobre 10 rundek z brzegu, na kilkumetrową skarpę i z jej szczytu spowrotem na dół) - zabawa i trening najlepszy z możliwych! Po zakotwiczeniu namiotu przychodzi czas na to co najlepsze - kombinację z kijami... Na przypony z miękkiej plecionki Sakany zakładam przynęty:
- zestaw pierwszy - dumbells 8mm x2, kulka 12mm,
- zestaw drugi - pop'up 16mm + kulka 20mm,
Każdy z zestawów starannie umieszczam w wodzie za pomocą łódki sterowanej. Hak każdego z zestawów przyozdabia wypełniony maleńkim pelletem oraz białymi robakami worek PVA. Dodatkowo dookoła zestawów nęcę dywanowo - ziarnem, kulkami i pelletem. Nie wygląda to źle! czekamy na efekty...
Pierwszym efektem (tym niechcianym) była krążąca gdzieś nade mną burza. Pierwsze jej chwile to mocny wiatr, który dosłownie przyszedł znienacka. Potężna burza przechodziła przez okoliczne miejscowości po godzinie 21:00. Nade mnie w pewnym momencie napłynęły bardzo ciemne chmury, ale tylko po to, aby dosłownie zatrzymać się nad dachem namiotu. Chwila mocnego deszczu, do tego wiatru i burza jakby "wycofała" się lub znikła całkowicie. Na szczęście ominęło mnie to... Po okolicy zrobiła niestety drobne spustoszenie (gruby grad, mocny wiatr). Nie wiem jak Wy, ale ja burzy na rybach nie cierpię, a wręcz nawet trochę się jej boję... Mimo, że w domu, w aucie, podczas spaceru jest mi ona obojętna.
Woda już przed nocą dała nadzieję na dobre wyniki. Oczek na powierzchni było sporo, kilka ładnych spławów. Dało to nadzieję na fajne wyniki. Zestawy leżały w 100% w dobrych miejscach. Do tego myślę, że samo nęcenie powinno wypaść również na plus, dywanowo, z większą ilością bliżej zestawów. Pozostaje tylko czekać. Po przejściu obok chmury burzowej (zahaczyła mnie jak wspomniałem tylko delikatnie swoim krańcem) pogoda stabilizuje się. Wieje jedynie delikatny wietrzyk, który spycha wodę w moją stronę. Dominują jednak niestety delikatne piśnięcia. Nic sensownego, grubszego i porządniejszego. Jeszcze natomiast w nocy, zanim zasnąłem pojawiły się kolejne spławy. Było widać, że ryba kręciła się w mojej okolicy.
Między wiersze wplotę też kilka słów o fluorocarbonie, który użytkuję drugi rok. Mianowicie York Execute to fluorocarbon sprzedawany w nawojach po 20 metrów. Ja akuratnie miałem możliwość używania średnicy 0,30mm o wytrzymałości 17kg. Pracował u mnie jako odcinek strzałowy zestawu złożonego z plecionki jako linki głównej. Sporo przeżył... Wytrzymał praktycznie 1,5 roku, gdzie doliczyłem się 12 dób spędzonych nad skalistym zalewem i przynajmniej kilku kolejnych nad innymi zbiornikami, których nie znam tak dobrze jak owej wody, na której obecnie przesiaduję. Podczas każdej wyprawy dostawał w kość na maksa. Zestawy leżały bowiem na skalistym, kamienistym dnie, oddziaływały na nie ruchy wody, a zapinające się na szczęście co jakiś czas ryby z PZW dawały popalić - karpie mają niesamowitą ilość siły, niespotykaną często na innych wodach. Do tego leżące na dnie skorupiaki, które nie wierzę że nie "podgryzały" linki. Jest to fajna sztywna żyła, z którą nie miałem nigdy problemów typu tworzących się "wgnieceń" czy też niepotrzebnych supłów powodowanych częstym jej używaniem - a to chyba najważniejsze cechy. Jak wspomniałem wytrzymała 1,5 roku, tuż do momentu, kiedy to ryba bez dania mi cienia wątpliwości kto tu rządzi wpłynęła w kilka mocnych, twardych zaczepów. Teraz padło na trochę grubszych jej braci, ale o tym w kolejnym tekście w przyszłości!
Pierwsze efekty karpiowej zasiadki pojawiły się dopiero kolejnego dnia około godziny 16. Pierwsze dziwne branie, delikatnie w dół, później lekko w górę, ale po czasie kończy się fajnym wyjazdem. Zacinamy, kij w górę. Ryba jest! Szaleństwo na drugim końcu linki rozpoczęte. Ryba nie ma niestety zbytnio dużo mocy ale nie każdy musi mieć mega siłę. Rybka walczy przez kilka minut, całość odbywa się na głębokiej wodzie. Jak się później okazało zdobyczą był ładny, ponad 60 cm kleń!! Klenisko piękne, ale nie moje największe z tego zalewu. Postanowił połknąć sobie dwie pływające kulki podniesione nad dnem. Ryba piękna i w pełni możliwości po krótkiej sesji wróciła do wody. Mogłaby przekazać karpiom, że czeka na nich dobra wyżerka, że mają dobre jedzenie i mogą już śmiało kosztować, a po kilku radosnych zdjęciach wrócą do wody!
Przed kleniem odwiedził mnie jeszcze kolega ze spinningiem, który w pierwszych rzutach łowi około 40-cm szczupaka.
Wieczorem należało przygotować na nowo zestawy - delikatnie je odświeżyć. Do worków pva dorzuciłem więc nową porcję karpiowego jedzonka, a przynęty pozostały te same co jeszcze chwilę temu - nie było sensu ich zmieniać, delikatnie tylko dopaliłem je boosterem. Do tego kilka łyżek pelletu i kuku dosypanej dywanowo i ma się dziać!
Chwilę po zapadnięciu zmroku rozpoczęły się pierwsze spławy, oczkowania. Świecące w oddali latarnie uliczne, odbijające się od wody dodawały tylko uroku temu co działo się na tafli wody.
Spławy i jakiekolwiek brania drobnicy skutecznie stłumił jednym uderzeniem grasujący w pobliżu prawdopodobnie sum. Od pory jego pierwszego ataku przez kilka godziny dały się słyszeć potężne klapnięcia w wodę, nie tylko w pobliżu mojego brzegu, ale także przy przeciwnym. Sum jak to sum, zrobił swoje, odstraszył wszystko co przyciągnęła moja zanęta, moja ciężka praca. Całkowity brak brań, aż do godziny 4... Lekka szarówka i nagle pisk z kołowrotka!! Jazda! Jedzie! Szybko wybiegam z namiotu, jeszcze jakby niedowierzająco w to co się dzieje. Kij idzie w górę, a ja czuję potężne uderzenie, jakby ogonem. Dosłownie parowóz!! Nie do zatrzymania, pierwsze wpływa pod pobliskie zatopione gałęzie, gdzie na kilkanaście sekund stopuje, nie daje się odczuć. Po tym skierował się w moją stronę, na co odpowiadam szybkimi obrotami korby kołowrotka. W jednej chwili zdobycz zawraca, schodzi w dół gwałtownego uskoku, a ja mogę tylko trzymać kij w górze, zero szans na zatrzymanie. Po kolejnych kilkunastu sekundach "walki" następuje luz na lince... Co się stało? Wkurzony (zdobycz była na pewno słusznych rozmiarów...), przyciągam pechowy zestaw i co się okazuje? Ryba w 1/3 długości przyponu przetarła plecionkę, przez to wiem, że był to w 100% sum!! Karp nie zrobiłby tego na tym odcinku zestawu, mógłby przetrzeć zestaw, ale nie w miejscu, na odcinku który ma dosłownie obok pyska - nie ma możliwości, aby zrobił to na skałkach... Zmarnowany i bez humoru przystępuję do przygotowania kolejnego przyponu i nowego zestawu.
Mój wysiłek wynagradza dwie godziny później branie z "sumowej" miejscówki. Odjazd na kiju, podnoszę. Kilka mocnych uderzeń, walka przy brzegu, nagle ucieczka na głęboką wodę i ryba jeeeedzieee! Przez dobrych kilka sekund mam nadzieję na godnego przeciwnika, ale po dosłownie dwóch-trzech minutach holu przy brzegu pokazuje się... boleń! Ryba muszę przyznać miała fajne rozmiary, +60cm, ale to nie po niego tu przyjechałem! Zdjęcie i do wody!
Nie mija 30 minut i powtórka z rozrywki. Akcja dosłownie taka sama jak poprzednio - wyjazd z kołowrotka, podniesienie kija, kilak uderzeń, chwila walki i w kołysce gości kolejny boleń! Ryba jest już nieco mniejsza od poprzednika. Tej brakuje jeszcze dosłownie 1cm do wymiaru 60cm. Ryba do wody, a ja przygotowuję kolejny zestaw. Powoli kończy się już towar do zasypywania miejsc...
Ryby na chwilę dały wytchnąć, odpocząć, przespać się i nawet zjeść śniadanie! Ale spokojnie, dzień bez kolejnego bolenia to dzień stracony i około 8:30 tym razem z głębszej wody na "grubszy" zestaw kulek uderza nie kto inny jak srebrna torpeda! Ten ich styl walki chyba już zapamiętam i będę wiedział kiedy mam z nimi do czynienia! Fota i do domu!
Na ostatni dzień mojej wyprawy zapowiadany był bardzo mocny wiatr i nagła zmiana pogody. W planach miałem zapakowanie się do domu do godziny 11. Do tego też była niedziela, szykowałem się na tłumy wędkarzy i spacerowiczów nad wodą i tak też było. Do godziny 11 było jeszcze spokojnie, ale później zaczęło się... Na szczęście byłem już poskładany i gotowy do wyjazdu.
Aaaaa jeszcze zapomniałbym! Podczas pakowania rzeczy do auta nastąpiło branie, pierwsze kilka nieśmiałych podciągnięć, a później centralka Yorka pokazała super odjazdowe branie! Pierwsze myślałem, że to ktoś zaczepił mój zestaw, ale na miejscu okazuje się, że nie. Sprint na odległość blisko 50-80 metrów, do tego po stromej skarpie w dół. Kij w górę i... walka jak poprzednio, lecz ta ryba miała jednak więcej energii i woli walki. Boleń przez dobre 5 minut wariował na drugim z końców zestawu. Skuteczności jednak mi nie odebrał i dał się podebrać! Największa ryba zasiadki! Jeżeli chodzi oczywiście o centymetry. Delikatnie przekroczone 75cm! Żegnaj, do wody, a ja już kończę tę boleniowo-kleniową przygodę...
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz