Po prawie dwumiesięcznej przerwie wracam nad nasze wody pognębić trochę karpie. Mam nadzieję, że stęskniły się za mną i każdy jesienny wypad przyniesie mi więcej uśmiechu niż nerwów zebranych nad wodą… Czerwiec, lipiec czy początek sierpnia z racji mega ogromnych upałów, silnych i gwałtownych burz oraz wraz z ogromnym popytem na pobyt nad wodą plażowiczów stał się dla mnie czasem straconym – wolałem spokojnie odpocząć w domu, czy na wycieczkach z rodziną. W końcu jednak przyszedł chłodniejszy okres, pogoda nie dawała tak bardzo odczuć już gorąca i upałów. Trafiłem na super warunki, mimo że pobyt na łowisku Czarna Sędziszowska rezerwowałem już w maju… Był to bowiem mój pierwszy wypad nad tę wodę, wypad który pokazał jak bardzo cieszy złowiona w nowej wodzie ryba.
W piątek nad wodą byliśmy późno, bo dopiero o 18:30. Wyjazd rodzinny – z mamą i siostrą. Gospodarz łowiska przywitał nas bardzo miłym gestem – pomógł przetransportować sprzęt na stanowisko. Za co bardzo dziękujemy, bo wcale mało go nie było, mimo że starałem się zabrać jak najmniej… Do tego łowisko posiada fajne udogodnienie jeśli chcielibyśmy rodzinnie spędzić czas. Trzy z dziewięciu dostępnych tutaj stanowisk posiadają drewniane domki, które dają nam schronienie przed kapryśną pogodą, a także pozwalają zaoszczędzić czas, który poświęcilibyśmy na rozkładanie namiotu – tego czasu tym razem brakowało… Tuż po transporcie sprzętu na stanowisko przystąpiłem do przygotowania zestawów. Jak łowiłem? Z racji, że wody całkowicie nie znałem i z racji, że super efekty przynosi mi łowienie z kamieniem zamiast ciężarka (mniej spinek ryb) to pozostałem przy tej metodzie. Ogólnie to łowiłem na trzy zestawy – pierwszy ułożyłem na około 1,8-metrowej wodzie, która była swojego rodzaju wyjściem z głębokości 3 metrów – stopniowym wypłyceniem. Niedaleko znajdowały się rośliny wodne – tataraki itp. Trafił tam zestaw zakończony dwoma pływającymi ziarnami kukurydzy Nat Baits York w kolorze żółtym i czerwonym. Drugi z zestawów trafia w odkryte dzięki echu miejsce… Woda w okolicy „mojej” górki, lub swojego rodzaju wypłycenia miała od 6-7 metrów, a ja swój zestaw położyłem na głębokości 5,5 m. Nie są to może duże różnice, ale byłem wierny swoim miejscom do końca. Kombinowałem z zestawami – pierwsze trafił tutaj bałwanek z dwóch kulek 16mm o śmierdzącym zapachu – miejsce zanęciłem na słodko, tak aby wyróżnić zestaw. Do tego oczywiście dosypałem też kukurydzę. Trzeci zestaw trafia wzdłuż pasa roślin wodnych, niedaleko brzegu na którym stacjonowałem, lecz odsunięty został jakieś 15-20 metrów od poda. Wybrałem wodę głębokości 1,4 metra, która na odległości około 15-20 metrów (w stronę otwartej wody) od owej miejscówki osiągała już 8-9 metrów głębokości. Nie było tu specjalnych nagłych spadków dna, raczej regularne zejście w dół. Trafia tutaj najpierw słodki zestaw, gdzie dookoła nęciłem również na słodko, z dodatkiem kukurydzy. Wędki gotowe, pozostało przygotować stanowisko…
Już przed pierwszą wywózką zostałem nastawiony na to, że ryby szczególnie w tym roku nie chcą współpracować z wędkarzami nocą. Czym to było spowodowane? Tego nie wiem, ale podobno porą nocną złowiono zaledwie kilka ryb… Noc pozwala mi zregenerować siły po całym tygodniu pracy, gdzie ostatnimi czasy jest naprawdę co robić. W ciągu calutkiej nocy dosłyszeć dało się ledwo kilka nieśmiałych dźwięków centralki…
Dzień zapowiadał się pięknie. Po ustaniu porannych chmur najpierw nieśmiało, a później zdecydowanie pewniej przyświeciło słońce. W końcu po prawie tygodniu deszczowych dni (przynajmniej w moim regionie zamieszkania) mogłem odpocząć w promieniach sierpniowego, niezbyt już mocnego słońca. Pogoda jak wspomniałem – chyba najlepsza jaka może być. Co jakiś czas wiatr delikatnie marszczył powierzchnię wody, kierując fale w moją stronę.
Przed godziną 14:00 rozlega się nagły i ciągły pisk centralki, co nie oznacza nic innego jak rybę! Karpiowy odjazd i podniesienie wędki w górę! Zacinamy ciężką zdobycz, która to połakomiła się na zmienioną przed godziną 12:00 przynętę – śmierdzący zestaw z pelletu i pop’upa. W ruch poszedł zestaw stworzony na kołowrotku Blackfish FR oraz kiju Carp Chaser Yorka, którego zestaw leżał wzdłuż mojego brzegu. Takie czasami niekonwencjonalne zdawać by się mogło działania przynoszą ryby! Zawsze trzeba być bowiem innym niż inni! Przy pierwszych podciągnięciach daje się odczuć ciężar ryby. Do tego po sposobie walki wiem, że nie będzie to ryba mająca jednocyfrową wagę. Ta bowiem walczy bez szaleństw, bez nagłych ucieczek. Po prostu powoli i dostojnie, ukazując w ten sposób swoją siłę i walcząc praktycznie ciągle przy samiutkim dnie. Rybę od „gruntu” udaje się odciągnąć dopiero po pewnym czasie, ale wcale nie znaczyło to, że karp stracił wolę i siłę do walki. Wbrew przeciwnie! Wciąż miał dużo zgromadzonych w swoich mięśniach sił. Walka toczy się jakieś 10-15 minut… Nie wiem, straciłem wyczucie czasu. Wiem jednak, że przy próbie podbierania zdenerwowaną rybę stać było na kilkukrotną ucieczkę przed ciemną otchłanią podbieraka. Silny karp w końcu jednak trafia do siatki i okazuje się, że waży 12 kg (z delikatnymi groszami). Pierwszy z nowej wody więc jest!
Po uwolnieniu pięknej i jakże bardzo cieszącej zdobyczy zestaw wywożę kolejny raz w to samo miejsce, na tę samą głębokość, na tę samą przynętę… Nęciłem delikatnie, nie za wiele. Wystarczyło poczekać kolejne dwie godziny i nastąpił kolejny odjazd! Tutaj branie było spokojne, w pewnym momencie nawet ustało. Po chwili postanawiam podnieść kij do góry, a chwilę później dał się odczuć ciężar. Ryba jednak jakoś dziwnie spokojnie zachowuje się od samego początku. Tak jakby tam była ale zbytnio nie chciała pokazywać swojej siły. Wprawdzie starała się znajdować w okolicy dna lub w połowie wody, ale walki podczas tego holu praktycznie nie było. Karp do podbieraka wpada za drugim razem – stać go było na jeden odjazd. Minus jest jednak taki, że spokojne w wodzie ryby zazwyczaj nie są już tak miłe na brzegu. Tak też było w tym przypadku, już gdy znajdował się w podbieraku zaczęło się… W kołysce to samo… Wychlapał dosłownie połowę wody jaką miał, do zdjęcia ciężko było go podnieść. Tuż po samym wzięciu ryby do rąk ta wyrywała się, wskakując z powrotem na kołyskę. Udało się zrobić kilka znośnych zdjęć i uwalniamy rybę. 2:0 dla mnie! Myślę, że to super wynik, biorąc pod uwagę że nie minęła jeszcze pełna doba.
Przed wieczorem, około 17-18:00 przewożę zestawy. Tzn. miejsca pozostają te same, lecz zmieniam przynęty na świeże. Wieczór zapowiada się dość ciepło, pogoda nadal luksusowa – ciepło, bez deszczu… Chwilo trwaj długo!
Odpoczynek od codziennych spraw niestety nie będzie trwał już długo – pozostała jedynie noc i chwila kolejnego dnia, dokładnie do południa. Na ten ostatni dzień, czyli na niedzielę zapowiadano sporą dawkę deszczu, pogoda ma zacząć się psuć. Kolejny tydzień rzekomo miał przynieść temperaturę w granicach 12-15*C w dzień… I tak było! A jak minęły ostatnie chwile na rybach? Noc była spokojna, nie pamiętam czy przez całą dał się usłyszeć przynajmniej raz dźwięk centralki. Woda jakby była martwa, chociaż jeszcze wieczorem , przed nastaniem zmroku spławiał się dosłownie karp za karpiem, jeden za drugim. Drobnica nie podszarpywała przynęt…
Na zakończenie chciałbym jeszcze dodać, że już podczas zawożenia dostępnymi na łowisku taczkami sprzętu do samochodu rozlega się ostatni pisk, ostatnie branie. Jazda! Środkowa wędka, ta która praktycznie od początku zasiadki leżała bez najdrobniejszego pika! Woda 5,5m i ryba również tam była! Połakomiła się na słodki zestaw – dwie odwrócone do siebie przeciwnymi stronami kulki o zapachu śliwki oraz jedna drobna, 8-mm o zapachu białego robaka! Po prostu karp smakosz dopłynął na szwedzki stół – wybierać mógł do bólu, co tylko chciał, ale spośród „śmierdzących” kulek i pelletu, które działały jako zanęta wybrał sobie ten słodszy kąsek. Zdobycz od początku kierowała całą walką, w pierwszych chwilach, po jej gwałtownym odjeździe nie było szans sprawić aby wyhamowała. Wystarczyła jednak chwila aby odwróciło się to w drugą stronę i zaczęło się przyciąganie ryby do brzegu, ryby która nie chciała się tu znaleźć. Sił, jak i wagi, która była wyczuwalna na kiju odmówić jej nie można. Zawziętości również – dobre kilka razy uciekała spod brzegu, zazwyczaj w stronę głębszej wody, nie wzdłuż brzegu. W pewnej chwili wydawało się, że rybie brakło już sił i to był ten moment, aby „wpakować” ją do podbieraka! Na brzegu mamy największą rybę zasiadki, ważącą dokładnie 14,2 kg! Udane zakończenie wyjazdu… Karp dumnie odpływa, a my kończymy zbierać wszystko co przyjechało razem z nami… Pakować się przyszło nam już w ulewnym deszczu, który padał praktycznie od samego rana…
Kamil Skwara
Czego używacie do łowienia ryb? W jaki sprzęt inwestujecie? Łowicie z brzegu czy wybieracie np. kajak wędkarski ? Mnie mocno interesuje ta druga propozycja, więc mam nadzieję, że trafię na jakieś fajne produkty, które jednocześnie będą sprawdzone. Całkiem sporo osób stawia na kajaki i można korzystać z nich na różne sposoby, bo też wykorzystacie taki kajak rekreacyjnie.
OdpowiedzUsuń