Pstrągi tego roku współpracują ze mną bardzo mizernie. Pora to zmienić, a kiedy jak nie w ostatnie dwa miesiące, które dają możliwość wędkowania? Mamy już lipiec, jeszcze sierpień i pstrągom trzeba dać spokój. Jakby tego jeszcze było mało to chwilę temu zakupiłem kilkanaście woblerów Engima Baits, które należało przetestować... Niektóre z nich poszły w ruch nad wodą! Woblerki te możecie przeglądnąć tutaj: https://engimabaits.pl/isklep/
Jeden z pierwszych dni swojego dwutygodniowego urlopu poświęciłem wraz z kolegą na obłowienie niedługiego odcinka Sanu. Miało to miejsce w m. Lesko. Nad wodą zawitaliśmy po godzinie 14:00, ale do wody weszliśmy dopiero około 16. Dlaczego? Dlatego, że przez okoliczne powiaty przechodziła spora komórka burzowa, a nas w momencie przygotowywania sprzętu zaniepokoił odgłos pioruna, głośny, jakby niedaleki. Chwilę później przyszedł deszcz, który momentami przeradzał się w całkiem porządne opady. Po chwili padać przestaje, po to aby po naszym przygotowaniu się do wejścia do wody znów zaczęło padać... Zdejmujemy wszystko i uciekamy ukryć się w samochodzie. Musieliśmy kolejny raz przeczekać ten deszcz, tą okrutną burzę, która nie pozwala nam wejść do wody i szukać pstrągów... Ta przeszła już konkretna, mocny wiatr, chwilami ulewny deszcz. Pioruny dały się widzieć w nie tak dalekiej okolicy. Na szczęście to co złe czasami kończy się szybciej niż to co dobre... Burza przechodzi, aczkolwiek w oddali dała się jeszcze słyszeć. Decydujemy się na wejście do wody mimo to, bo przecież nie będziemy tracić czasu który można spożytkować lepiej. Woda jest wyjątkowo chłodna, płynie w tym miejscu żwawo. W ruch na początek poszedł wobler z "jajem" Engima Baits. Pierwsze rzuty miały miejsce w mocniejszy nurt, ale także bliżej brzegu. Nie dały skutku, idziemy dalej. Docieram do zakończenia wysepki, którą Przemek obszedł z prawej strony, ja poszedłem z lewej. Kolega już dawno był spory kawałek za nią. Oddaję kilka rzutów przed wyspę, gdzie widzę, że woda spowalnia, wydaje się też, że jest tam głębszy dołek. Miejscówka ta kończy się na dużym kamieniu, o który rozbija się nurt. I dopiero któryś z koleii rzut, dosłownie pod ten głaz przynosi branie. Ryba zaatakowała powoli prowadzony wobler. Nie był to duży pstrąg, wyskoczył dwa, może trzy razy delikatnie ponad wodę i zaparkował w glonach, których na tym odcinku Sanu było wyjątkowo wiele. Ryba niestety uciekła. Trudno, pierwszy był, to dobry znak, a przynajmniej wiem już na co trzeba uważać. Kolejne rzuty to przyciąganie za niemal każdym razem jakiś glonów, praktycznie co wyciągnięcie woblerka z wody należało oczyścić jego kotwice, czy też zdjąć sporą garstkę wodorostów... Plusem jednak jest to, że "twardych" zaczepów nie było wiele... Taki złapałem może ze trzy razy przez tą wyprawę. Niektóre po przejściu w bok i puszczeniu luźnej żyłki ustępowały, co pokazywało, że kotwice zaczepiały się raczej jedynie za kamienie. Podczas ciągłego schodzenia w dół rzeki co jakiś czas dawał się odczuć delikatnie mżawiący deszcz. Do tego też kolejne miejsce, gdzie przynęta przez chwilę wędrowała po spokojniej wodzie przynosi pstrąga! Pstrąga może nie za dużego, ale silnego, wartego uwagi i zawziętego w walce dosłownie do samego końca! Ryba fajnie walczyła, praktycznie ciągle starała się znajdować w nurcie, a ja bardzo delikatnie - w obawie przed stratą - przyciągałem ją bliżej siebie. Pstrąg raz zrobił fajny młynek pod powierzchnią, po czasie był już pod moimi nogami. Tutaj zanim podebrałem go ręką mija kilka prób, albowiem rybę stać było na kolejne ucieczki. Pstrąg nie był duży, ale cieszył!
Podczas tej wyprawy nie zanotowaliśmy już więcej ryb, Przemkowi zerwał się jeden pstrąg, tuż po jego zacięciu. Miejscówki niżej, w dół rzeki były na prawdę fajne, ale nie chciały z nich wypłynąć żadne gryzące woblery ryby. Zmienialiśmy sposoby prowadzenia, kolory i pracę przynęt. Nic to jednak nie dało. Robiliśmy coś źle, lub po prostu ryby nie chciały brać... Z wody około 19:00 zgania nas deszcz, a później głośne i niedalekie uderzenie pioruna.
Kolejny dzionek spędziłem już samotnie, nad malutkim potoczkiem Panna niedaleko granicy ze Słowacją. Rzeczka nie jest szeroka, w niektórych miejscach ma może 5-6 metrów, albo może nawet i nie. Najgłębsze miejsca z reguły nie powinny przekraczać 1,5 metra. Miałem okazje testować przynęty w wodzie lekko brudnawej z powodu deszczu. I jakie były efekty? Krótki wypadł przyniósł 9 kleni. Wszystkie ryby złowione na woblerek Engima Baits "z jajem"... Ehhh szkoda było go zmieniać, dlatego łowił do samego końca! Inne tego dnia nie zobaczyły nawet wody. Najwięcej radości dał mi drugi z kolei kleń. Rzut na wyjście z głębokiej wody i ściąganie przynęty pod prąd rzeki, w stronę głębszego miejsca. Ryba zaatakowała przynętę dosłownie po przeciągnięciu może 2 metrów... Uderzenie było na prawdę mocne, a co najważniejsze pewne! Bardzo pewne! Pierwsze kilkadziesiąt minut walki to same emocje. Wyjścia zdobyczy od dna do powierzchni i na odwrót. Klenie jednak mają to do siebie, że całkiem szybko opadają z sił i po jakiś dwóch minutach ryba jest już na płytkiej wodzie przy brzegu, gdzie odkładam ją do zdjęcia i wyciągam aparat... Sposób ten ma jedną wadę... Co prawda ryba jest w wodzie, to dobrze - ale w wodzie potrafi szybko uciec. Przy wyciąganiu aparatu ryba kilka razy odskoczyła od dna, wypluła bezzadziorową kotwicę z woblera i uciekła... Nie była duża, max 30 cm, ale była to największa zdobycz wyprawy... Na szczęście mam i dołączam dla potwierdzenia odbytych łowów zdjęcia innych zdobyczy!!
Trzeci z rzędu dzień przypadł na odcinek specjalny na rzece Wisłok. Jest to odcinek specjalny którym opiekuje się Okręg PZW w Krośnie i w zasadzie poza specjalnym regulaminem wędkowania nic specjalnego tam nie zauważyłem... Rzeka ogólnie wygląda super! Liczne przelewy, rynny, głębsze dołki. Mniej jest tutaj łowienia przy zawadach, podwodnych korzeniach. Miejsca w których powinny żyć i żerować pstrągi były. Jednak albo brakowało tych ryb, albo całkowicie nie trafiliśmy z pogodą. Było gorąco, momentami bardzo. Temperatura około 32*C - nie przesadzam. Samo brodzenie po wodzie nie było problemem, bo jeszcze wtedy nie odczuwało się trudów temperatury. A co do samego wędkowania? Jedno z głębszych, ciekawiej zapowiadających się miejsc przyniosło mi kontakt z rybą, z rybą raczej niewielką, bo nie zdołała nawet zamknąć pyszczka na woblerze Engima Baits, ale z drugiej strony samo jej uderzenie nie było też zbyt mocne. Kolega w czasie podchodzenia do owego miejsca łowi dwa pstrągi o długości raczej nie większej jak 20 cm. Miejsce które ja obławiałem nie przyniosło już kolejnych brań dla mnie, ale po pierwszym rzucie na srebrzystą wahadłówkę kolega zacina jedyną, fajniejszą rybę wyjścia. Był to tęczak długości około 25 cm, który pokazał nam, że zmiana przynęt może przynieść fajny wynik. Jednak była to już ostatnia ryba jaką spotkaliśmy podczas tego wyjścia. Kolejne miejscówki, mimo iż wyglądały bardzo ciekawie nie przyniosły ani jednego wyjścia pstrąga czy też klenia...
Na koniec pozostał nam tylko około 3-km powrót w spodniobutach, w ponad 30 stopniowym upale, do tego po rozgrzanym asfalcie... Uwierzcie mi, że nie ma nic lepszego od takiego spaceru... Czysta przyjemność...
Ale niedługo za to planujemy kolejny wyjazd nad San, w nowe miejsca... Trzymajcie więc kciuki!
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz