Historia ta miała miejsce dokładnie 14 i 15 listopada roku
2018. Miejscem rozegrania akcji było łowisko Biga-Game w Kobylanach. Woda w
poprzednim roku przeżywała prawdziwe oblężenie karpiarzy, zresztą w tym
zapowiada się, że nie będzie wcale lepiej. W listopadzie mało kto myślał już o
karpiach, zresztą pogoda mówiła sama za siebie. Trafił się jednak taki jeden
czubek, który zdecydował się na wyjazd nad wodę… Na łowisku byłem już około
godziny 13. Miałem przed sobą cały zbiornik, który przez ten czas przeznaczony
był tylko i wyłącznie dla mnie! Mogłem się więc przywitać z rybami, których przez
długi czas nie odwiedzałem. Po wypakowaniu swoich „gratów” z samochodu
rozpocząłem przygotowywać stanowisko. Rozłożyłem kołyskę, podbierak, worek do
ważenia. W końcu przyszedł czas na podpórki, kije. Złożyłem zestawy, założyłem
przynęty – taki standard podczas zasiadki. Zestawy podawałem rybom za pomocą
łódki zanętowej. Nie nęciłem dużo, starałem się być skromnym, ale jednocześnie
przyjaznym dla podwodnych stworzeń. Na włos trafiły kulki, a ich rozmiar był
urozmaicony: od bałwanków z kulek 16 i 20mm do pojedynczej kulki „czternastki”.
Jako, że wodę znam dość dobrze szybko wybieram interesujące mnie miejscówki.
Regulamin łowiska dopuszcza łowienie na trzy wędki, więc żal byłoby z tego nie
skorzystać. Zestawy wywożę w bankowe dla mnie miejscówki. Łowię na głębokości
od 1,8 – 2,5 metra. Jak wspomniałem wcześniej staram się nie wyrzucać do wody
zbyt dużo pokarmu. Nęcę kulkami znajdującymi się w woreczkach PVA, a do komory
łódki zanętowej dosypuję jeszcze odrobinkę przygotowanej w domu kukurydzy.
Przynęty przed wywiezieniem przebywały przez kilka minut w odpowiednich
boosterach.
Po wywiezieniu ostatniego zestawu zapada zmrok. Odwiedza
mnie Właściciel łowiska, z którym chwilę rozmawiam. Kolejne godziny mijają na
przygotowaniu głowy do zdawek na uczelni oraz na oglądaniu seriali. Chwilę
poczytałem książkę, wypiłem herbatkę. W między czasie dowiedziałem się o tym,
że niedaleko od łowiska nie tak dawno wilki zagryzły i zostawiły sarnę – a jest
to informacja potwierdzona przez Właściciela i wędkarzy. Dodatkowo podnosi to
poziom adrenaliny w oczekiwaniu na pierwsze branie. Przed snem przygotowuję
sobie herbatkę, której zadaniem jest rozgrzanie organizmu przed snem. Czujnik
temperatury w samochodzie pokazuje 34*C – jak bardzo chciałbym żeby tak było :D
Chociaż może trochę przesadzam, nie chciałbym… W rzeczywistości są dwie kreski
powyżej zera. Co jakiś czas kropi delikatny deszczyk. Wieje słabiutki wiatr, który
na chwilę przed północą ustaje. Dookoła zalega cisza i spokój, nie słychać
spławiających się ryb…
Korzystając ze spokoju panującego nad wodą i z okazji do
wyspania się około 23 postanawiam iść spać. Przed godziną 24 w końcu staje się
to na co czekałem! Branie! Środkowa wędka w akcji! Wiedziałem, że nie będzie
łatwo - samodzielny, nocny hol pomiędzy dwoma wędkami. Pozwalam rybie odpłynąć
w lewo z nadzieją na to, że ominie moje zestawy. Cały zabieg przebiega bez
problemów. Biorę ze sobą podbierak i przechodzę brzegiem kilka metrów na lewo.
Teraz mam większe pole manewru, a ryba może wprowadzić mniejsze „spusztoszenie”
wśród moich zestawów. Przez pierwsze chwile holu ryba stawia delikatny opór –
walczy ze mną chyba tylko swoją wagą. Cały czas pływa w okolicy dna, nie daje
się podnieść w górę. Po skróceniu dystansu do ryby, gdy ta znajdowała się około
20 metrów od brzegu pokazuje swoją siłę – wybiera spory odcinek linki,
dodatkowo płynie w stronę moich wędek! Niestety „dotyka” jednego zestawu na co
szybko reaguję. Zdobycz okazuje się, że ma naprawdę sporo siły, którą potrafi dobrze
wykorzystać. Wywalczone i zwinięte przeze mnie cenne metry linki szybko zostają
„zabrane” przez rybę. Ta w końcu postanawia opuścić obszar, gdzie są
rozciągnięte linki moich zestawów. Wypływa na bezpieczną dla mnie wodę, gdzie
po chwili pokazuje się przy powierzchni. We mgle jaka rozpościera się nad wodą
nie udaje mi się dostrzec ryby, ta jednak powoduje duży plusk wody. Po krótkiej
chwili udaje się przyciągnąć rybę do brzegu, gdzie pokazuje się gruby karpik.
Szacuję go na około 7-9 kg. Przez kolejne kilka minut walka toczy się tuż przy
brzegu, aż w końcu udaje mi się wprowadzić rybę do podbieraka! Mam Cię!
Podnoszę rybę, która wydaje się być cięższa niż 9 kg… Przenoszę ją do kołyski
napełnionej wodą i przygotowuję aparat. Zrobienie zdjęć staje się jednak
niemożliwe – obiektyw zaparowuje w mgnieniu oka. Postanawiam szybko przenieść
rybę do worka firmy York, w którym ta poczeka do rana. Gdy ryba jest już w
wodzie zarzucam zestaw „byle gdzie”, przygotowuję stanowisko na ewentualny
kontakt z kolejną rybą i udaję się zagrzać do auta. Jest zimno, nawet bardzo, a
podczas holu zaczął delikatnie prószyć śnieg – co zauważyłem dopiero, gdy
wsiadłem do auta… No cóż adrenalina!
Około godziny 5, no może 6, gdy zrobiło się delikatnie jasno
przygotowuję zestaw, na który w nocy złowiłem karpia i wywożę go w odpowiednie
miejsce. Dodatkowo jedną wędkę przezbrajam na kukurydzę i wyrzucam w miejsce,
gdzie przez cieplejsze pory roku zawsze udawało mi się połowić sporo amurów. Moja
decyzja zostaje wynagrodzona niecałe dwie godziny później, gdy ze snu wybudza
mnie delikatne branie. W momencie spokojnej ucieczki ryby podnoszę wędkę w górę
i wydaje się, że coś tam jest, że coś zaczepiło się o haczyk. Ryba nie sprawia
jednak większych problemów. Spokojnie przyciągam ją do brzegu, gdzie okazuje
się, że złowiłem małego amurka, którego było stać na dwa krótkie odjazdy. Ryba
szybko się męczy i trafia do podbieraka. Waga pokazuje, że waży 5,57 kg.
Wykonuję kilka zdjęć – okazuje się to być sporym problemem, ponieważ kilka razy,
gdy samowyzwalacz miał już wykonać zdjęcie ryba rezygnowała ze spokojnego
pozowania… W końcu jednak się udaje, a tuż po tym amurek wraca do wody!
Z racji, że nastała już całkiem przyjemna temperatura
postanawiam wyciągnąć z wody nocną bestię. Podczas ważenie okazuje się, że karp
waży 13,86 kg (jest to waga bez worka) i jest to moja największa ryba złowiona
w sezonie 2018! Ten już zdecydowanie spokojniej podszedł do tematu robienia
zdjęć. Wystarcza na to około 40 sekund. Po tym czasie mam już dwa fajne zdjęcia
z rybą. Wykonuję jeszcze kilka fotek leżącemu w kołysce karpiowi. W końcu
przyszedł czas na to, na co ryba czekała chyba najbardziej – pozwalam jej
odpłynąć, a ta szybciutko macha mi ogonem na pożegnanie!
W taki właśnie sposób zakończyłem sezon 2018. Czy było warto
marznąć podczas listopadowej nocy? Zdecydowanie odpowiadam, że tak! Było zimno,
pogoda ogólnie nie sprzyjała, ale po zasiadce pozostały już tylko dobre
wspomnienia!
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz