14 marca 2019

W listopadzie nad wodą - zakończenie karpiowania 2018

W połowie listopada miała miejsce zasiadka, taka tylko dwudziestoczterogodzinna, niby krótka, ale jednak warta uwagi. Relację piszę w lutym, troszeczkę późno, ale sami wiecie jak to jest. Dużo najróżniejszych obowiązków, które utrudniają robienie tego, co się lubi ale no cóż… Życie!

Historia ta miała miejsce dokładnie 14 i 15 listopada roku 2018. Miejscem rozegrania akcji było łowisko Biga-Game w Kobylanach. Woda w poprzednim roku przeżywała prawdziwe oblężenie karpiarzy, zresztą w tym zapowiada się, że nie będzie wcale lepiej. W listopadzie mało kto myślał już o karpiach, zresztą pogoda mówiła sama za siebie. Trafił się jednak taki jeden czubek, który zdecydował się na wyjazd nad wodę… Na łowisku byłem już około godziny 13. Miałem przed sobą cały zbiornik, który przez ten czas przeznaczony był tylko i wyłącznie dla mnie! Mogłem się więc przywitać z rybami, których przez długi czas nie odwiedzałem. Po wypakowaniu swoich „gratów” z samochodu rozpocząłem przygotowywać stanowisko. Rozłożyłem kołyskę, podbierak, worek do ważenia. W końcu przyszedł czas na podpórki, kije. Złożyłem zestawy, założyłem przynęty – taki standard podczas zasiadki. Zestawy podawałem rybom za pomocą łódki zanętowej. Nie nęciłem dużo, starałem się być skromnym, ale jednocześnie przyjaznym dla podwodnych stworzeń. Na włos trafiły kulki, a ich rozmiar był urozmaicony: od bałwanków z kulek 16 i 20mm do pojedynczej kulki „czternastki”. Jako, że wodę znam dość dobrze szybko wybieram interesujące mnie miejscówki. Regulamin łowiska dopuszcza łowienie na trzy wędki, więc żal byłoby z tego nie skorzystać. Zestawy wywożę w bankowe dla mnie miejscówki. Łowię na głębokości od 1,8 – 2,5 metra. Jak wspomniałem wcześniej staram się nie wyrzucać do wody zbyt dużo pokarmu. Nęcę kulkami znajdującymi się w woreczkach PVA, a do komory łódki zanętowej dosypuję jeszcze odrobinkę przygotowanej w domu kukurydzy. Przynęty przed wywiezieniem przebywały przez kilka minut w odpowiednich boosterach.

Po wywiezieniu ostatniego zestawu zapada zmrok. Odwiedza mnie Właściciel łowiska, z którym chwilę rozmawiam. Kolejne godziny mijają na przygotowaniu głowy do zdawek na uczelni oraz na oglądaniu seriali. Chwilę poczytałem książkę, wypiłem herbatkę. W między czasie dowiedziałem się o tym, że niedaleko od łowiska nie tak dawno wilki zagryzły i zostawiły sarnę – a jest to informacja potwierdzona przez Właściciela i wędkarzy. Dodatkowo podnosi to poziom adrenaliny w oczekiwaniu na pierwsze branie. Przed snem przygotowuję sobie herbatkę, której zadaniem jest rozgrzanie organizmu przed snem. Czujnik temperatury w samochodzie pokazuje 34*C – jak bardzo chciałbym żeby tak było :D Chociaż może trochę przesadzam, nie chciałbym… W rzeczywistości są dwie kreski powyżej zera. Co jakiś czas kropi delikatny deszczyk. Wieje słabiutki wiatr, który na chwilę przed północą ustaje. Dookoła zalega cisza i spokój, nie słychać spławiających się ryb…

Korzystając ze spokoju panującego nad wodą i z okazji do wyspania się około 23 postanawiam iść spać. Przed godziną 24 w końcu staje się to na co czekałem! Branie! Środkowa wędka w akcji! Wiedziałem, że nie będzie łatwo - samodzielny, nocny hol pomiędzy dwoma wędkami. Pozwalam rybie odpłynąć w lewo z nadzieją na to, że ominie moje zestawy. Cały zabieg przebiega bez problemów. Biorę ze sobą podbierak i przechodzę brzegiem kilka metrów na lewo. Teraz mam większe pole manewru, a ryba może wprowadzić mniejsze „spusztoszenie” wśród moich zestawów. Przez pierwsze chwile holu ryba stawia delikatny opór – walczy ze mną chyba tylko swoją wagą. Cały czas pływa w okolicy dna, nie daje się podnieść w górę. Po skróceniu dystansu do ryby, gdy ta znajdowała się około 20 metrów od brzegu pokazuje swoją siłę – wybiera spory odcinek linki, dodatkowo płynie w stronę moich wędek! Niestety „dotyka” jednego zestawu na co szybko reaguję. Zdobycz okazuje się, że ma naprawdę sporo siły, którą potrafi dobrze wykorzystać. Wywalczone i zwinięte przeze mnie cenne metry linki szybko zostają „zabrane” przez rybę. Ta w końcu postanawia opuścić obszar, gdzie są rozciągnięte linki moich zestawów. Wypływa na bezpieczną dla mnie wodę, gdzie po chwili pokazuje się przy powierzchni. We mgle jaka rozpościera się nad wodą nie udaje mi się dostrzec ryby, ta jednak powoduje duży plusk wody. Po krótkiej chwili udaje się przyciągnąć rybę do brzegu, gdzie pokazuje się gruby karpik. Szacuję go na około 7-9 kg. Przez kolejne kilka minut walka toczy się tuż przy brzegu, aż w końcu udaje mi się wprowadzić rybę do podbieraka! Mam Cię! Podnoszę rybę, która wydaje się być cięższa niż 9 kg… Przenoszę ją do kołyski napełnionej wodą i przygotowuję aparat. Zrobienie zdjęć staje się jednak niemożliwe – obiektyw zaparowuje w mgnieniu oka. Postanawiam szybko przenieść rybę do worka firmy York, w którym ta poczeka do rana. Gdy ryba jest już w wodzie zarzucam zestaw „byle gdzie”, przygotowuję stanowisko na ewentualny kontakt z kolejną rybą i udaję się zagrzać do auta. Jest zimno, nawet bardzo, a podczas holu zaczął delikatnie prószyć śnieg – co zauważyłem dopiero, gdy wsiadłem do auta… No cóż adrenalina!

Około godziny 5, no może 6, gdy zrobiło się delikatnie jasno przygotowuję zestaw, na który w nocy złowiłem karpia i wywożę go w odpowiednie miejsce. Dodatkowo jedną wędkę przezbrajam na kukurydzę i wyrzucam w miejsce, gdzie przez cieplejsze pory roku zawsze udawało mi się połowić sporo amurów. Moja decyzja zostaje wynagrodzona niecałe dwie godziny później, gdy ze snu wybudza mnie delikatne branie. W momencie spokojnej ucieczki ryby podnoszę wędkę w górę i wydaje się, że coś tam jest, że coś zaczepiło się o haczyk. Ryba nie sprawia jednak większych problemów. Spokojnie przyciągam ją do brzegu, gdzie okazuje się, że złowiłem małego amurka, którego było stać na dwa krótkie odjazdy. Ryba szybko się męczy i trafia do podbieraka. Waga pokazuje, że waży 5,57 kg. Wykonuję kilka zdjęć – okazuje się to być sporym problemem, ponieważ kilka razy, gdy samowyzwalacz miał już wykonać zdjęcie ryba rezygnowała ze spokojnego pozowania… W końcu jednak się udaje, a tuż po tym amurek wraca do wody!

Z racji, że nastała już całkiem przyjemna temperatura postanawiam wyciągnąć z wody nocną bestię. Podczas ważenie okazuje się, że karp waży 13,86 kg (jest to waga bez worka) i jest to moja największa ryba złowiona w sezonie 2018! Ten już zdecydowanie spokojniej podszedł do tematu robienia zdjęć. Wystarcza na to około 40 sekund. Po tym czasie mam już dwa fajne zdjęcia z rybą. Wykonuję jeszcze kilka fotek leżącemu w kołysce karpiowi. W końcu przyszedł czas na to, na co ryba czekała chyba najbardziej – pozwalam jej odpłynąć, a ta szybciutko macha mi ogonem na pożegnanie!

W taki właśnie sposób zakończyłem sezon 2018. Czy było warto marznąć podczas listopadowej nocy? Zdecydowanie odpowiadam, że tak! Było zimno, pogoda ogólnie nie sprzyjała, ale po zasiadce pozostały już tylko dobre wspomnienia! 




Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz