21 sierpnia
Auto zostało zapakowane. Około godziny 16 wyruszamy w drogę.
Do przejechania mamy 50 km. Celem wyprawy jest staw nr. 1 w Siepietnicy. Jest
to łowisko „no kill” o powierzchni około 12 ha. Droga mija szybko i spokojnie,
po około godzinie jazdy jesteśmy na miejscu. Wnoszę opłatę za dwie doby
wędkowania i rozpoczynamy poszukiwanie stanowiska na łowisku, którego kompletnie
nie znam! Z tego co słyszałem jedno z lepszych miejsc jest na cyplu, który
widać z parkingu. Niestety, aby tam dotrzeć trzeba przejść w jedną stronę około
kilometra… Aby przenieść całość sprzętu z auta potrzebuję około 5-6 rundek...
Zniesienie wszystkiego zejdzie, więc naprawdę długo! Staw nr. 1 jest łowiskiem
stworzonym głównie pod kątem karpiarzy, którzy jak wiadomo wożą nad wodę „tony”
sprzętu. Dlaczego więc, mimo polnej dróżki wiodącej prawie do około łowiska
istnieje zakaz wjazdu na nie samochodem? Można przecież pozwolić na przyjazd
tylko w celu wypakowania sprzętu, a po tym pojazd wraca na parking. Auto
zostawiam w wyznaczonym miejscu, z którego do wybranego przez nas fragmentu
brzegu mam około 200 metrów. Rozpoczynamy przenoszenie sprzętu, co schodzi nam
prawie 30 minut (przy odległości 200 metrów w jedną stronę, a nie kilometra jak
byłoby to w przypadku wyboru cypelka)…
Miejsce, które wybraliśmy podoba mi się pod względem
ukształtowania brzegu. Namiot rozkładamy na delikatnym wzniesieniu, a wędki
zostają położone na stojaku, który znajdował się w delikatnym spadku terenu.
Używam dłuższych, około 25-30 cm przyponów, na których jako przynętę
zastosowałem kukurydzę i kulki. Pierwszy zestaw zakończyłem dwoma sztucznymi,
pływającymi ziarenkami i jednym naturalnym. W miejscu jego położenia nęciłem
wyłącznie kukurydzą. Drugi włos został „przyozdobiony” pomarańczowym, rybnym pop-up’em
a do kompletu dołożyłem kulkę domowej roboty (wędzona makrela) wielkości 18 mm.
Na owy zestaw wysypałem dwie łyżki zanętowego pelletu w wielkości 8 mm, kilka
pokruszonych i kilkanaście całych kulek (zarówno domowych jak i kupnych).
Zestawy wywoziłem łódką zanętową, przy okazji sondując dno (mieliśmy zbyt mało
czasu na robienie tego oddzielnie). Drugi zestaw wywoziłem już w ciemnościach.
Wielkiego wyboru nie miałem, ponieważ jak zauważyłem dno na odległości około
120 metrów od naszego stanowiska charakteryzowała głębokość od 0,8-1 m.
Pierwszy zestaw położyłem w odległości około 70 metrów od naszego stanowiska
(ten z kukurydzą na włosie), drugi z kulką popłynął ponad 100 metrów. Pozostało
już tylko samemu uzupełnić kalorie i poczekać na rozwój wydarzeń… Z miejmy
nadzieję rybą w tle!
Przez noc w bliskich okolicach brzegu następuje kilka
spławów ryb, zresztą w dalszej odległości ryby też się spławiają. Może to
znaczyć, że są w naszej okolicy – byłoby fajnie ;) Mimo, że staw leży w
niedalekim sąsiedztwie Drogi Krajowej to w nocy panuje tutaj cisza – w
okolicach godziny 4 dał się usłyszeć przejeżdżający i trąbiący pociąg. Ryby
niestety nie przynoszą nam zbytnich powodów do zadowolenia. Kilka delikatnych
podciągnięć, które powodowały według miejscowych małe leszczyki lubiące
podskubywać karpiowe przynęty. Rankiem okazało się to prawdą. Podczas
„podskoków” swingera wykonuję zacięcie. Rybę przyciąga do brzegu dziewczyna, a okazuje
się nią być niewielki leszczyk – miał może 20 cm długości! Całą noc ryby delikatnie
podskubywały przynęty, a wyciągnięty chwilę później zestaw z kulką wyglądał
strasznie – kulki były całe „wydziobane” przez drobne ryby (zostały już z nich
tylko niewielkie „kuleczki”).
Delikatnie wiejący wietrzyk marszczy taflę wody. Dzień mija
bardzo spokojnie i upalnie, bardzo upalnie. Prognoza pogody na telefonie
wskazuje nawet 28*C co daje się odczuć będąc w zasięgu promieni słońca, które
potrafiło przez kilkanaście minut zaczerwienić skórę. Malutkie chmurki
pojawiają się na pięknym, jasnoniebieskim niebie. Wędkarsko dzień nie był
jednak udany. Złowiliśmy dodatkowo jednego leszcza, który połakomił się na
„bałwanka” z kulek 18 i 12 mm. Sama ryba miała może z 20 cm długości… Przez ten
dzień udało mi się „wykryć” kilka podwodnych zawad, na których straciłem dwa
zestawy. Mniej więcej w odległości 130-140 metrów od naszego brzegu na środku
zbiornika znajduje się stare pasmo drzew – według miejscowych pozostały w
wodzie jedynie ich konary.
Około godziny 16 według namowy jednego z miejscowych
wędkarzy postanawiam wywieźć zestaw we wskazane przez niego miejsce, na
odległość około 300 metrów od stanowiska. W bój poszła gotowana kukurydza,
która moim zdaniem jest najlepszym rozwiązaniem na upalną pogodę. Pierwsze
efekty przychodzą szybko, bo około 30 minut później na wywiezionej w owe
miejsce wędce następuje bardzo, ale to bardzo powolny odjazd. Gdy ryba naprawdę
powoli zaczęła wybierać linkę z kołowrotka, zacinam. Czuć jakiś ciężar, wędkę
oddaję dziewczynie, aby to ona przyciągnęła zdobycz do brzegu. Tajemnicza ryba
walczy bardzo dziwnie, można wręcz rzec, że nie walczy w ogóle! Ciągniemy
martwy ciężar, czyżby to amur!? Mamy taką nadzieję. Przyciągamy kolejne metry
żyłki, ryba jest coraz bliżej. Ta wciąż nie daje znaku, że znajduje się po
drugiej stronie zestawu. Przez chwilę myślimy nawet, że ciągniemy jakiś zaczep,
być może kawałek gałęzi itp. „To coś” przepływa ponad pasem zaczepów
znajdujących się delikatnie ponad 100 metrów od nas. Nie obciera się o żadną
zawadę. Po może dwóch minutach zestaw jest już prawie przy brzegu. Po chwili
przy powierzchni pokazuje się karp, który nie wykłada się, lecz zachowując
równowagę, delikatnie ruszając ogonem zmierza w stronę podbieraka. Sam „pakuje”
się do siatki… Ryba znajduje się w kołysce. Waga wskazuje 8,81 kg. Karp, piękny
jak na pierwszą złowioną na tym łowisku rybę w wodzie nie wykazywał chęci do
walki, ale za to na brzegu ciężko było wykonać z nim jakiekolwiek zdjęcie!
Prawdziwy wojownik! Po udanej próbie zrobienia fotki ryba zostaje wypuszczona
przez moją dziewczynę.
Przygotowujemy wędki do kolejnej nocy. Przynęty na zestawach
pozostają niezmienne (kukurydza i „bałwanek”). Wędkę z kukurydzą postanawiam
umieścić około 10 metrów od brzegu, w lewo od naszego stanowiska, w okolicy
porośniętego brzegu. Być może, jeśli nie ze środka zbiornika to z okolic brzegu
nastąpi branie? Drugi zestaw zostaje położony około 100 metrów od naszego
stanowiska. Przygotowane, zanęcone! Pozostaje czekać!
Mija kilka godzin, po których następuje bardzo, bardzo
delikatny i powolnym odjazd na wędce położonej z dala od brzegu. Zacinam i
czuję jakbym zaczepił haczykiem o betonowy mur. Przez dosłownie ułamek sekundy
było czuć rybę, ale teraz czuję opór, którego nie potrafię ruszyć z miejsca.
Czyżby zaczep? Z wędką podniesioną do góry czekam około 20 minut. W tym czasie
nie wyczułem żadnego ruchu ryby, co jest niemożliwe w przypadku, gdyby ta była
na haku… Zestaw prawdopodobnie trafił na jakiś „twardy” zaczep. Przykręcam,
więc hamulec w kołowrotku na maxa, zostawiam sobie około 15 metrów luźnej żyłki
na brzegu, obwijam rękę ręcznikiem… Nawinięta na rękę żyłka urywa się po kilku
mocniejszych podciągnięciach.
Po związaniu nowego zestawu i jego wywiezieniu należy iść
odpocząć, przecież dzień na rybach nie należy do najlżejszych! Noc jest
spokojna, brakuje brań i jakichkolwiek spławów. Ryby chyba odpoczywają po
ciężkim dniu, który spędziły w wodzie o temperaturze 27*C! No cóż, płytki staw
nagrzewa się szybko…
Do rana nie mamy żadnych brań. Około godziny 9 podczas
śniadania następują delikatne podciągnięcia na wędce z kulką na włosie. Po
zacięciu na brzegu ląduje malutki leszczyk…
Do końca dnie nie dzieje się nic wartego uwagi. Kończymy
zasiadkę i wracamy do domu!
Kamil Skwara
Bardzo ładne fotografie z tej wyprawy na ryby. A ta rybka ze zdjęcia - gigant! Super :).
OdpowiedzUsuń