Końcem czerwca nastąpił jeden z dwóch planowanych na ten rok
wyjazdów na łowisko w Besku. W poprzednim roku dane mi było przeżyć kilka
spotkań z pięknymi, walecznymi i ogromnymi amurami z tej wody. Napędzony tym
faktem postanowiłem poświęcić dwie zasiadki na sprawdzenie tej wody również w
tym roku – w cieplejszych miesiącach. Pierwsza wyprawa nad Besko przypadła,
więc na dni 19-21 czerwca.
Wraz z dziewczyną nad wodą jesteśmy w godzinach wieczornych.
Sprzęt rozkładamy w niedalekiej odległości od parkingu. Będziemy łowić na trzy
wędki, a miejsca położenia zestawów zostały zaplanowane już w domu. Pierwszy
zestaw przyozdobiły zielone ziarenka kukurydzy. Całość poszybowała około 40
metrów od brzegu. Na włos drugiego z zestawów założyłem kulkę o zapachu
makreli, które wykonuję od pewnego czasu samodzielnie. Ten poleciał już
zdecydowanie dalej, a umieściłem go na otwartej wodzie na odległości, z której
zazwyczaj udawało mi się sprowokować jakąś rybę. Trzeci zestaw zakończony był
„kulą” od Nano Baits, a jej zapach to pomarańcza. Tę wędkę zarzucała dziewczyna
i umieściliśmy ją w niedalekiej odległości od brzegu, który mieliśmy po naszej
prawej stronie. Zestaw składał się tutaj z koszyczka do metody, który został
wypełniony owocowym pelletem. Okolicę zestawu dodatkowo zanęciliśmy kilkoma
łyżkami kukurydzy. Pozostałe dwa zestawy zanęcone zostały przy pomocy
materiałów rozpuszczalnych oraz dzięki procy. Wędki w wodzie, pozostało
rozłożyć obóz…
Pierwsze branie następuje tuż przed godziną 21. Ryba wzięła
na wędkę zarzuconą pod samym brzegiem. Właściciel miał rację, ryby dobrze
żerują w tym miejscu! Zacinam odjazd, a wędkę przekazuję dziewczynie. Ryba nie
odpuszcza, walka trwa. Emocje nie opadają, bowiem jest szansa na pierwszą rybę
zasiadki już po niecałych dwóch godzinach od zarzucenia zestawów. Nasza zdobycz
jednak nie daje za wygraną. Co jakiś czas wyciąga odrobinkę żyłki z mocnego
morskiego kołowrotka noszącego nazwę York Sea Fighter. Ryba po czasie opada z
sił – mocny zestaw dał radę! Po kilkuminutowym holu podbieramy pierwszą rybę
zasiadki. Okazuje się, że jest nią karp ważący 8,21 kg. Rybka po krótkiej sesji
wraca do wody. Zasiadka zaczyna się znakomicie!
30 minut później następuje o wiele wolniejszy i
spokojniejszy odjazd. Po „pustym” zacięciu okazało się, że sprawcą całego tego
zamieszania był około 25-cm karaś. Rybka połakomiła się na kukurydzianą kulkę
domowej produkcji. Zestaw w mgnieniu oka zarzucamy w miejsce, w którym ten ma
się znajdować i czekamy na kolejne branie, tym razem mamy nadzieję, że większej
ryby!
Tak jak chcieliśmy – tak mamy! Podczas zwracania wolności
karasiowi następuje branie na środkowej wędce! Konkretny odjazd, wędka w górę i
zaczynam hol! Na końcu zestawu nie wyczuwam zbyt dużego oporu. Rybka co jakiś
czas pokazuje mi, że jest jeszcze na haku i zabiera krótkie odcinki żyłki.
Wszystko toczy się spokojnie. Do czasu! W okolicach brzegu, gdy ryba zapewne
zauważyła światła latarki zaczyna się szaleństwo. Zdobycz mknie w stronę kępy
trzcin rosnącej niedaleko nas dodatkowo przepływając obok linki zestawu lewej
wędki. Delikatnie przykręcam hamulec i staram się zatrzymać rybę. Ta obciera
się o żyłkę zestawu leżącego obok, powodując tym samym kilka „piknięć”
sygnalizatora. Na całe szczęście nie wplątała się w zestaw. Kilkoma płynnymi
podciągnięciami przyciągam ją do brzegu. Pokazuje się pyszczek karpia, który
szybko znika pod wodą odjeżdżając trochę do przodu, trochę w prawo. Mija
kilkanaście sekund, ryba daje oznakę, że trzeba kontratakować. „Nieruchomy”
ciężar przyciągam w okolicę pomostu, gdzie z podbierakiem czeka już moja
dziewczyna. Rybę podbieramy za pierwszym razem. Przenosimy całkiem sporego
karpia do kołyski. Pomiary wskazują, że ryba dopracowała się 10,51 kg wagi. Po
standardowej sesji nasz „mały” bohater wraca do domu!
Godzinkę później do wybiegnięcia w kierunku wędek zmusza nas
kolejne branie, które nastąpiło z okolic prawego brzegu. Zestaw leży w
niewielkiej odległości od lądu, a mimo to w nocy ryby nie boją się tam żerować.
Jest to znak, żeby nie bać się łowić praktycznie „pod nogami” – z tym, że w tym
przypadku pod brzegiem prostopadłym do tego, na którym obozujemy. Zacinamy
rybkę, ale na kiju znów czuć luz… A nie! Jednak coś się rusza! Po kilku
sekundach w świetle latarki ukazuje nam się pewien gość, który nie był ani
karpiem, ani amurem. Za to był karasiem! Karasiem, który szybko wrócił do wody
i odpłynął w swoją stronę.
Zestaw kolejny raz leci w to samo miejsce, a my dzielnie
czekamy na kolejne branie. Pogoda do tej pory dopisuje, co zdarza mi się
niezmiernie rzadko – zawsze jak jestem nad wodą to pada, przechodzi burza lub
wieje wiatr. Tym razem jest spokojnie – dziwne… Noc pozostaje również spokojna,
ryby chyba poszły spać, więc i my „pakujemy” się w śpiwory…
Ranek wita nas słoneczną pogodą. Zrobiło się naprawdę ciepło.
Postanawiamy przygotować sobie śniadanie, które nad wodą smakuje jak nigdy
dotąd. Do tego celu używamy opiekacza od Yorka, który potrafi przygotować nad
wodą pyszny, przypieczony chlebek. Zacząć dzień od takiego śniadania – rewelacja!
Po tym jak już sami napełniliśmy nasze żołądki przyszedł czas na „zaserwowanie”
rybom kolejnej porcji smakołyków – czyli na zmianę przynęt na świeże i
donęcenie miejscówek.
Dzień mija potwornie szybko i w mgnieniu oka nastaje
wieczór. W ciągu dnia mi oraz mojej dziewczynie udaje się wykonać kilka fajnych
zdjęć.
Tuż po godzinie 19 jeden z sygnalizatorów postanowił
przypomnieć o swoim istnieniu. Z centralki Yorka dobiega pisk. Bieg do wędek,
zacięcie i siedzi! Wędkę przekazuję dziewczynie, a ta rozpoczyna walkę z rybą,
która wydaje się być nieduża (lekka). Jednak sam fakt tego jak ta walczy
pozostawia nam złudzenia, że może będzie to największa ryba zasiadki. Zdobycz
nie zamierza odpuścić ani na chwilkę, cały czas uciekając od naszego brzegu. Po
każdym zwinięciu pewnego odcinka linki na kołowrotek ta zabiera go z powrotem.
Siły nie można jej odmówić, stara się. Na szczęście dziewczyna również nie
odpuszcza. Po pewnej chwili ryba znajduje się w okolicach brzegu, lecz wciąż
przy dnie. Musiała jeszcze pokazać co potrafi, a tuż po tym zmęczona, dumnie wykłada
się pod powierzchnią. W mgnieniu oka do podbieraka „pakuję” kolejnego, pięknego
pełnołuskiego, który jak się później okazało ważył 7,8 kg.
Sygnalizator przy wędce zarzuconej pod brzegiem wraz z nadejściem
zmroku co chwilkę dawał o sobie znać. Sprawcami tego były karasie, które
oczywiście wieszały się na hakach. W skutecznym ich „przegonieniu” pomogła
zmiana zestawu, przynęty oraz sposobu nęcenia – w skrócie: zmieniłem wszystko w
taki sposób, aby zniechęcić (lub przynajmniej uniemożliwić) te zgłodniałe ryby
do pobierania tutaj pokarmu. Zabieg ten przyniósł skutek tuż przed północą,
kiedy to następuje odjazd! Z namiotu wybiegam jakby się paliło! Dobiegam do
wędek i podnoszę w górę, tę na którą nastąpiło branie. Kilka sekund później
przy mnie znajduje się dziewczyna, której przyszło dokończyć hol. Ryba za
wszelką cenę stara się pokazać, że jest na haku, a sama walka z nią nie będzie
łatwa. Kombinuje, próbując wpłynąć pod zwisające do wody gałęzie, wpłynąć pod
pomost… Praktycznie nie rozstaje się z okolicami dna, gdzie być może też
szukała jakiejś podwodnej zawady. Walka trwa niecałe 5 minut, ale przez ten
czas zdobycz pokazała, że nie liczy się rozmiar, lecz sama chęć walki.
Podbieram rybę, przenoszę do kołyski Sakany i rozpoczynamy ważenie. Karp okazał
się być mniejszy od poprzedniego, ważył 6,40 kg ale za to starał się nadrobić
to długością! Po wykonaniu kilku zdjęć zwracamy rybie wolność, a ta odpływa!
Kilkanaście minut później zestaw położony w pobliżu brzegu
zwrócił zainteresowanie kolejnej ryby. Zacięcie niestety jest puste – być może
był to karaś. Na szczęście już chwilę później, a dokładnie o godzinie 1:30
następuje odjazd, na tyle mocny, że ryba na delikatnie podniesionej do góry
wędce ucieka nadal przed siebie, mimo przykręconego hamulca. Dziewczyna
rozpoczyna hol. Ryba po wyciągnięciu sporego odcinka żyłki zatrzymuje się.
Rozpoczyna się „pompowanie”. Zabieramy rybie coraz to więcej linki, a ta jest
już blisko brzegu. Tutaj standardowo zaczyna szaleć – chyba nie lubi światła
dobiegającego z latarki! Po krótkiej chwili postanowiła przyzwyczaić się do
oświetlonego fragmentu wody. Zostaje podebrana. Tym razem udało nam się zważyć
rybę o masie 7,44 kg. Dzielny karp po krótkiej sesji zdjęciowej dumnie odpływa
do domu!
Rankiem wychodzę z namiotu, rozglądam się dookoła… Pięknie
świeci słońce, rosa zmoczyła wszystko dookoła – począwszy od trawy, aż po
namiot i wędki… Wędki… Jedna z nich ma wypięty sygnalizator. Podbiegam i widzę
luźną żyłkę. Masz Ci los! W nocy nastąpiło krótkie branie, dosłownie dwa
piknięcia… Musiało być na tyle mocne, że sygnalizator wyskoczył z żyłki, a ryba
na luźnej lince nie dała się wyczuć sygnalizatorowi. Podnoszę wędkę w górę.
Zaczep… Proszę dziewczynę o pomoc i w mig jesteśmy na łódce, która jest na
wyposażeniu stawu. Podpływamy i wyczepiamy zestaw z jednego zaczepu, za chwilkę
z drugiego, trzeciego… Wyplątuję żyłkę z korzeni trzcin… Mija tak sporo czasu.
Po chwili okazuje się, że ryba oplątała się również o jeden z pomostów. Wydaje
mi się, że jest nadal na haku, co jakiś czas czuję pociągnięcie linki. Niestety
jednak odcinek, który był splątany o pomost został już na tyle przetarty, że
przy delikatnym naprężeniu żyłki ta pęka… Tym razem można śmiało powiedzieć, że
ryba wygrała z techniką!
Dzień mija cicho i spokojnie. Wieczorem rozpoczynamy
pakowanie obozu. Podczas przemywania pojemników na przynęty następuje branie na
wędkę dziewczyny. Zacinamy! Dziewczyna otrzymała ode mnie w prezencie różową
karpiówkę – tak żeby milej zapamiętała czas nad wodą i mogła złowić rybę na
swoją i tylko swoją wędkę. Hol trwa może z minutę, po czym niestety daje się
wyczuć luz na żyłce. Ryba niestety zgubiła haczyk… Różowa wędka będzie musiała
poczekać do kolejnej zasiadki, kiedy to mam nadzieję złowi pierwszego, ale
ogromnego karpia!
Podczas poprzedniej zasiadki na dzikiej wodzie oraz obecnie
opisywanej szkoliłem dziewczynę w rzutach oraz w odpowiednim podbieraniu i
holowaniu ryby. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze jej to idzie. Myślę, że z
zasiadki na zasiadkę będzie coraz to lepiej! Kilka rybek podczas tego wyjazdu
zostało złowionych na kulki firmy Nano Baits. Kolejny raz swoją skuteczność
potwierdził Focus Gel o zapachu kukurydzy.
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz