Początek lipca, deszczowa pogoda przeplatająca się co jakiś
czas ze słonecznymi, ciepłymi dniami. W pierwszych dniach siódmego miesiąca
roku wyruszyłem na łowisko w Beska w poszukiwaniu grubych amurów. Poprzednia
zasiadka na tej wodzie zakończyła się kilkoma karpiami, niestety amura nie
udało się złowić. Mam nadzieję, że mimo zmiennej pogody ta zasiadka będzie inna
i pozwoli cieszyć się widokiem pierwszej w tym roku „torpedy”…
Na łowisku jesteśmy około godziny 18. Woda wita nas… tłumami
wędkarzy. Dwa miejsca, w których jest możliwość rozbicia namiotu są zajęte. Co
prawda korzystają z nich wędkarze, którzy niedługo pojadą już do domu, ale czy
zdążymy rozłożyć wszystko tuż przed zmrokiem? Z doświadczenia wiem już, że
rozbijanie obozu w ciemnościach nie należy do łatwych i przyjemnych rzeczy. Nie
dość, że łatwo można coś zgubić to można też i zepsuć. Niechętnie decyduję się
na miejscówkę, w której można rozpocząć zasiadkę, a co najważniejsze jest
aktualnie wolna. Można zacząć rozkładać cały sprzęt, a z zarzuceniem zestawów
będzie trzeba poczekać, aż brzegi łowiska delikatnie zostaną zwolnione. W tym
czasie myślałem nad taktyką łowienia podczas tego wypadu. Jeden z zestawów
zakończyłem robioną w domu kulką o rybnym zapachu. Drugi zestaw zakończyłem kulą o zapachu
pomarańczy od Nano Baits (zestaw z koszyczkiem do metody), a trzeci natomiast
został zakończony trzema ziarenkami kukurydzy (dwa gumowe, pływające ziarna od
Yorka oraz jedno gotowane). Wokół zestawów nęciłem za pomocą woreczków rozpuszczalnych, procy, kobry i łyżki
zanętowej.
Około godziny 19:30 przyszedł czas na zarzucenie zestawów.
Te w mgnieniu oka trafiły na zaplanowane miejsca. Zanęta również trafiła do
wody, a nam zostało tylko dokończyć pracę przy obozie, a później czekać na
branie i korzystać z uroków Beska.
Pierwsze branie podczas zasiadki następuje tuż po godzinie
22, a rybka zasmakowała w kukurydzy. Mocny i pewny odjazd ryby zostaje zacięty.
Zdobycz znalazła naszą przynętę w okolicy trzcin rosnących około 15 metrów od
naszego brzegu. Wędkę przekazuję siostrze. Zdobycz nie wydaje się być zbyt
duża, ale kilka pierwszych odjazdów pozwala nam nie myśleć o tym, że będzie to
kilogramowa rybka. Wędka amortyzuje gwałtowne ruchy zdobyczy, a kołowrotek co
jakiś czas oddaje żyłkę. Po chwili przy brzegu pokazują nam się wargi karpia,
ale ten od razu rusza w stronę dna. Próbuje wplątać się w roślinność, którą
znajduje przy brzegu. Siostrze udaje się go od niej odciągnąć, a tuż po tym
ryba ucieka w stronę otwartej wody. Na szczęście brak sił uniemożliwia jej to,
a ja chwilę później „pakuję” karpia do podbieraka. Pierwsza zdobycz zasiadki
nie powala na kolana swoimi rozmiarami, ale doceniamy fakt, że pojawiła się po
to, aby wykonać kilka zdjęć. Po odkażeniu rany i krótkich pomiarach karp wraca
do wody. Pozostawił po sobie tylko łuskę i wspomnienie, uwiecznione na zdjęciu!
Ryba ważyła 4,92 kg.
Chwilkę przed północą mamy odjazd na kiju położonym przy
prawym brzegu. Ryba bez opamiętania rusza na wolnym biegu w stronę środka
łowiska. Wybiegam z namiotu do wędek, przebiegam przez nieoświetlony pomost,
który „rozłożony” został nad dość głęboką fosą. W końcu dobiegam do swojego
celu – zacinam. Mam Cię! Jest ryba! Wędka Carp Chaser przeżywa właśnie hol
pierwszego karpia w swoim życiu. Muszę przyznać, że pracuje bardzo ładnie,
amortyzuje gwałtowne ruchy zdobyczy, a swoją pracą szybciej pozbywa się energii
walczącego „zwierza”. Karp rozpoczyna ucieczkę na otwartej wodzie, ale
prawdziwą moc pokazuje przy brzegu. Po tym jak „zobaczył” światło dobiegające z
latarki zaczął szaleć – z pełną mocą odjeżdżał w prawo, a jeśli to się nie
udawało to w lewo, zawsze tuż przy samym brzegu. Po kilku odjazdach ryba
wyraźnie opadła z sił. Siostra podbiera zdobycz, a ja przenoszę ją do kołyski
od Sakany. Po chwili karp prezentuje się na zdjęciach. Następnie ważymy naszą
zdobycz, która zdążyła osiągnąć 4,80 kg wagi. Tuż po tym wraca do wody…
Nastaje ranek, który wita nas piękną pogodą. Tuż przed
śniadaniem postanawiam zmienić przynęty na świeże i ponownie zarzucić zestawy.
Dodatkowo wrzucam do wody nową porcję zanęty – głównie były to kulki i pellet.
Tak, więc śniadanie dla ryb zostało podane. Teraz możemy sami napełnić nasze
żołądki!
Ryby w ciągu dnia strajkują. Spławów praktycznie nie widać,
sygnalizatory milczą… Po prostu zero aktywności. W końcu wpadam na pewien
pomysł. Mianowicie chciałem przenieść jeden z zestawów w okolice trzcin
rosnących na płytkiej wodzie. Postanowiłem założyć kulkę o zapachu pomarańczy
od Nano Baits. Przygotowałem zanętę w skład której wchodziła: kukurydza,
owocowe kulki, pellet oraz sypka zanęta, która miała przynieść dodatkowy efekt
wabienia ryb. Podchodzę do miejsca, które mnie interesuje i oddaję krótki rzut
(ryby gromadzą się tam niedaleko od brzegu – przynajmniej było tak zazwyczaj…),
nęcę, a następnie wracam z wędką na swoje stanowisko.
Pomysł ten przynosi jeden jedyny odjazd, który niestety
okazał się być „pustym”…
Wieczorem otrzymuję sygnały o gwałtownych burzach, które
przechodzą przez Podkarpacie, a obecnie były w regionie Bieszczad. Kierowały
się niestety w moją stronę. Po uzyskaniu informacji od znajomych, znajdujących
się w samym centrum burz decydujemy się na skrócenie zasiadki i powrót do domu.
Mocny porywisty wiatr wyrządza sporo szkód, deszcz zalewa drogi i podtapia
domy. Lepiej nie ryzykować, bo nie wiadomo na co trafimy. Na ryby przecież jeszcze
pojadę, a szkód wyrządzonych przez gwałtowną burzę na rybach nie potrzebuję. Przed
godziną 18, podczas pakowania obozu następuje branie! Rybka połakomiła się na
kulkę domowej roboty o zapachu kukurydzy, która została uatrakcyjniona Focus
Gel o zapachu słodkiej kukurydzy. Po podniesieniu wędki ze stojaka przekazuję
ją siostrze, której teraz przyszedł czas na hol. Rybka do brzegu „idzie”
łagodnie, nie szaleje, ale też nie ułatwia nam życia. Po chwili udaje nam się
przyciągnąć zdobycz w okolice brzegu, ale ta nadal pływa przy dnie. Kolejne
sekundy dają nam przewagę nad rybą, a ta słabnie. W końcu udaje nam się ją
„zapakować” do podbieraka. Karpia przenosimy do kołyski, a tam następuje moment
robienia zdjęć i odkażania ran. Okazuje się, że rybka ważyła 4,52 kg. Jak na
razie nie udaje mi się przekroczyć granicy 5 kg… Karp wraca do wody!
Sprzęt został już przygotowany do umieszczenia w bagażniku
samochodu. Pozostało tylko umyć wiaderko i pojemniczki z pozostałości po
zanętach, a następnie zwinąć wędki. Nasze plany postarało się pokrzyżować pewne
stworzenie. Spowodowało ono, że jeden z sygnalizatorów zaczął ciągle piszczeć,
a ja będąc w pobliżu szybko podnoszę wędkę. Zdenerwowana ryba walczy od samego
początku. Kołowrotek co pewien czas oddaje linkę, aby ta nie została zerwana.
Mój przeciwnik płynie w stronę otwartej wody. Na szczęście nie ma na tyle siły,
aby nie udało mi się go zatrzymać. Mniej więcej w połowie holu oddaję wędkę
siostrze, a ja idę przygotować akcesoria potrzebne do przywitania ryby na
brzegu. Siostra dzielnie walczy ze zdobyczą, a ta po chwili znajduje się już
przy brzegu. Tutaj dopiero zaczyna szaleć. Stara się uciec pod wszelkie przeszkody
znajdujące się niedaleko brzegu zbiornika. Odciągamy ją i psujemy jej zamiary.
Mija kolejna chwila, a ryba daje pierwsze oznaki zmęczenia. W tym momencie
proszę siostrę o nakierowanie zdobyczy w stronę podbieraka, udaje mi się ją
podebrać za pierwszym razem! Piękny, długi pełnołuski o wadze 8,97 kg pozuje do
zdjęć. Kolejna rybka szybko wraca do wody!
Podczas rozpoczęcia sesji zdjęciowej z ostatnim z karpi
złowionych podczas tej zasiadki zaczyna mocno padać. W trakcie powrotu do domu
deszcz był na tyle mocny, że auto rozpędzone do prędkości 40km/h poza terenem
zabudowanym dawało widoczność tylko na kilka metrów do przodu. Deszcz był
straszliwie mocny, do tego swoje dołożył wiatr… Na szczęście najgorsze momenty
burzy przeżywałem już w domu.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz