Ostatni dzień maja poświęciłem na dobowa zasiadkę nad zbiornikiem w
Kobylanach. Potrwała ona do pierwszego dnia czerwca, do godzin popołudniowych.
We środę około godziny 12 w trzy osoby pojawiamy się nad wodą. Był to wyjazd
firmowy, więc bardziej rekreacyjny, lecz o wyniki również należało powalczyć!

Po rozłożeniu obozu nastał czas na wywózkę. Za pomocą łódki wiosłowej
umieszczamy zestawy w interesujących nas miejscach. Koledzy łowią na dwie
wędki, ja na trzy. W sumie siedem kijów w wodzie. W ciągu doby powinien, zatem
paść zadowalający każdego wynik. Pierwszy ze swoich zestawów położyłem w dołku
przy mnichu odprowadzającym wodę. Na haku była tam kulka morwa-łosoś firmy Nano
Baits podwieszona pomarańczową 12-mm kulą o zapachu tuńczyka. Całość (zanęta
oraz przynęty) dodatkowo zostały zalane w olejku rybnym. Drugi zestaw położyłem
tuż obok trzcin. Na włosie wisiała tam kulka zielony groszek Nano Baits.
Trzecia wędka według moich wcześniejszych planów ustawiona została w kolejnym
dołku, a za przynętę posłużyła połowa kulki białe konopie oraz pop'up
truskawka-ryba.

W okolicach godziny 15:00 mam pierwsze branie. Podbiegam do wędki
umieszczonej pod mnichem i zacinam. Hol trwa. Ryba chodzi przy dnie, co jakiś
czas mocniej rusza w wybranym przez siebie kierunku. Po charakterze walki
czuję, że nie jest to karp. Amur raczej też nie. Do końca zżera nas ciekawość,
co to takiego. Przy brzegu przez dobre dwie minuty ryba pływa tylko i wyłącznie
w okolicach dna. Po krótkim czasie udaje się ją poderwać do góry. Smukłe,
szarawe ciało - jesiotr! Nastąpiły dwa, może trzy odjazdy przed podbierakiem i
w końcu jest! Rybka na brzegu.


Kilka zdjęć i do wody! Z racji, że na oko rybie daję 5 kg wagi i długość
około metra, jesiotr odpływa bez zbędnego przetrzymywania go na brzegu. Przygotowuje
identyczny, śmierdzący zestaw i całość wywożę w to samo miejsce. Świeża
przynęta czeka na wygłodniałe rybki! A długo nie czeka, bo już chwilę później z
okolic mnicha notuję odjazd, zacinam i niestety ryba spada po kilku
sekundach... Zdarza się i tak, trzeba zacząć całą robotę od nowa.


Nastaje godzina 20:00 a wraz z nią branie na wędce umieszczonej po lewej
stronie. Zacinam i jest! Coś skusiło się na zapach białego konopia i pop'upa.
Ryba zaczyna walczyć od samego początku. W ogóle nie odpuszcza. Ciężko jest ją
odciągnąć od dna. Hol wygląda następująco: ja "wypompuję" około metra
linki, a ryba podczas „odjazdu” zabierze półtorej metra... Sytuacja taka na
szczęście nie utrzymuje się zbyt długo. Po czasie ryba traci siły, a ja powoli
przyciągam ją do brzegu. Kilkanaście sekund walki tuż przy dnie, aż nagle
naszym oczom ukazuje się pyszczek suma! Ryba dotyka podbierak i odjeżdża na
kilka metrów przed nas. Przyciągam rybę z powrotem do brzegu, a kolejna próba
podebrania kończy się sukcesem! Z sumem obchodzimy się nadzwyczaj ostrożnie
(zresztą jak z każdą inną rybą) mając na uwadze jej obecny okres ochronny.
Szybkie odkażenie rany, pomiary i zdjęcia. Sum mierzył 104 cm i ważył 9 kg. Jak
na suma to jeszcze młodzieniec, ale jeszcze całe życie przed nim!



W nocy dominują delikatne podciągnięcia, niemrawe brania. Jeden jedyny,
nocny odjazd kończy się pustym zacięciem na wędce kolegi. Pozostaje, więc
wyspać się i poczekać do rana...

Wczesnym rankiem - korzystając z nabytego na łowisku doświadczenia -
postanawiam wyciągnąć wędkę leżącą obok mnicha. Na włos zakładam kukurydzę.
Zawsze między godziną 6 - 9 w tych okolicach kręcą się amury. Dwie pływające
kukurydzki Yorka oraz jedno ziarno przygotowane w domu trafia na włos. Okolicę
podsypałem również przygotowaną w domu kukurydzą. Niecałe dwadzieścia minut po
wywiezieniu zestawu mam pierwsze branie. Jest ono jednak zbyt delikatne, aby
zaciąć, a ryba najwyraźniej sama nie ukłuła się hakiem. Po chwili bez brania
wyciągam zestaw i zmieniam przynęty na świeże (na włosie oczywiście została
tylko gumowa kukurydza, a reszta została zdjęta...). 5 minut po wywózce mam
kolejne branie. Tym razem sygnalizator delikatnie powędrował w górę i zatrzymał
się. Tego dnia amury były mądrzejsze ode mnie...

Nie były jednak mądrzejsze od kolegi, który na słodko-owocowe kulki zacina
ładną torpedę. Ryba walczy do samego końca, kilka razy uciekając przed
podbierakiem. Pierwsza próba podebrania kończy się wyskokiem amura z siatki
(!). Natomiast druga uwieńczona zostaje naszym sukcesem! Pięknie! Ryba ważyła 7
lub 9 kg (jej waga wypadła mi z głowy). Po krótkiej sesji natychmiast odpływa!
Słońce coraz to śmielej wschodzi ponad nasze głowy przynosząc tym samym
coraz to wyższą temperaturę. Co jakiś czas na dłuższą chwilę zasłaniają je
chmury. Wiatr - raz słabszy, raz mocniejszy - staje się naszym towarzyszem.


Koledzy około godziny 12 kończą wędkowanie. Ja postanawiam zostać jeszcze na
kilka godzin i spróbować się zmierzyć z karpiami łowionymi na skórkę chleba.
Słońce na szczęście zaczęło coraz to mocniej świecić, a ryby kierowały się w
zatoczkę, gdzie wygrzewają się i gdzie czeka na nie kawałek pieczywa. Po
kilkudziesięciu minutach cierpliwość zostaje wynagrodzona. Okolicę gdzie
pływała przynęta i kula wodna zaczął okrążać jakiś karp! Po kilku sekundach
następuje chlupot - karp zgarnia pod wodę kawałek chleba. Zaczyna powoli
odpływać, o czym świadczy uciekająca z tafli wody linka. Zacinam! Karp
wyskakuje nad wodę (!). Już w tym momencie wiedziałem, że hol będzie bardzo
ciekawy. Ryba wie gdzie się ukryć - łowiłem wśród grążeli. Do tego zacięta jest
na lekki sprzęt, do którego mam zaufanie i wiem, że wytrzyma hol w trudnych
warunkach. Hol trwa około 10 minut. Ryba nie odpuszcza, ale w końcu musiała
wpłynąć do podbieraka. Wyciągamy karpia na brzeg. Fotka i ryba bez ważenia
wraca do wody!

Kolejna tegoroczna zasiadka została zakończona bez "0" na koncie.
Kolejne cenne doświadczenie zebrane, kolejne ryby przechytrzone - to jest po
prostu piękne!
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz