Nad wodę przejeżdżamy z drobnym opóźnieniem. Po rozbiciu obozu brakło czasu na wywiezienie zestawów... Zrobiło się ciemno. Mimo to napełniamy powietrzem ponton i wywozimy "gdzie popadnie" zestawy. Moje trafiły na tzw. otwartą wodę, kolega natomiast postanowił poczekać z wywózką do rana.
Wieczór zaskakuje nas deszczem. Początkowo lekkim, a za chwilę ulewnym. Przez noc mam jedynie pojedyncze piknięcia. Żadnego porządnego odjazdu. Taka deszczowa pogoda utrzymuje się do samego rana, a konkretniej do 8. Właśnie o tej godzinie wychodzę na chwilę z namiotu, ale po kilku minutach spędzanych przy wędkach znów zaczyna padać... Koło 11 deszcz ustaje całkowicie, a my decydujemy się na wywózkę zestawów. Swoje przynęty umieszczam w okolicy wysepki na środku akwenu, a drugą koło przybrzeżnych trzcin. Regulamin łowiska pozwala posiadać trzecią wędkę, więc korzystam z tego faktu i umieszczam jeden z zestawów na otwartej wodzie. Kolega natomiast obławia płytką zatoczkę oraz lewą stronę wysepki. Przy trzcinach po jego lewej stronie od rana spławiały się piękne karpie. Kto wiem, może coś z tego będzie?
Delikatne piknięcia z otwartej wody kwituję zacięciem. Czuć słaby opór. Może to ciężarek? Nieee! To ładny karaś! Skusił się na śmierdzącą kulkę 20mm.
O 13 znów wracają do nas mocne deszcze. Dosłownie kilka sekund po wpadnięciu do wody pierwszych kropelek z nieba na wędce obok wysepki mam potężny odjazd. Przykręcam hamulec w kołowrotku York Absolution i zacinam. Już w momencie podniesienia wędki czułem rybę. Przekazuję wędkę siostrze, której obiecałem hol pierwszej zdobyczy. Ta nie sprawia większych problemów. Obciera się jednak o jakieś podwodne rośliny i gubi ciężarek. Przy brzegu karpik nie sprawia większych problemów. Po kilku odjazdach jest zmęczona i wchodzi do podbieraka. Teraz zdjęcia, odkażenie rany i wracaj do domu! Dziękujemy i zapraszamy większe! Rybki nie ważyłem ale na oko daje jej około 3 kg. Karpik bez problemów od razu po włożeniu do wody odpływa ku swoimi stronom. Przynętą były dwie kuleczki Feeder Bait "Ambrozja".
Po intensywnych opadach utrzymujących się nad nami do godziny 15 w końcu nieśmiało przebijają się pierwsze promienie słońca. Błotko pod wędkami jest na prawdę spore, do tego wszystko mokre. Doskonale podczas takiej pogody sprawdzają się nakładki na sygnalizatory (można zauważyć na zdjęciu poniżej) wykonane ze zwykłej plastikowej butelki. Większość naszych "czujek" jest wodoodporna, ale czy musimy to sprawdzać? Moje wytrzymały niedawno podczas ciągłych opadów przez całe dwa dni, lecz jednak wolę zadbać o nie tak jak potrafię, a one odwdzięczą mi się nienaganną pracą.
Przed 16 kolega z Carp Catch Klub zacina ładnego królewskiego. Rybka walczy do samego brzegu. Sposób w jaki została złowiona może wydawać się co najmniej dziwny. Przy zwijaniu zestawu ryba nagle zasysa przynętę! Wielki plusk na półmetrowej wodzie! Ta dzielnie walczy do brzegu, ale na szczęście nie udaje się jej zerwać. Podbieram rybę, którą szacujemy na jakieś 8 kg.
Na kolejną dobę nad wodą pozostaję sam. Kolega niestety musi opuścić łowisko z powodu przemoczonego namiotu... Nie miał niestety żadnego drzewa w pobliżu, które mogłoby chodź trochę uchronić go przed deszczem. Wszystko mokre, do tego zbliżająca się noc miała być chłodna, a nie chciał ryzykować zdrowiem syna - zachowanie w pełni popieram, chociaż wiadomo jak ciężko jest opuścić łowisko skoro w końcu trafiło się w dobre miejscówki, z których regularnie wyciągamy ryby.
Noc jest chłodna, niebo jasne - pełnia księżyca. Jedną z wędek wywiozłem na płytką część zbiornika, druga natomiast obławia okolice wysepki, czyli część akwenu, która powoli robi się coraz to głębsza. Przez noc zaliczam króciutki odjazd z płytkiej wody (prawdopodobnie karaś lub mały karpik), którego nawet nie zacinam, ponieważ nie uśmiechało mi się płynąć o tej godzinie pontonem wraz z zestawem. Do rana notuję tylko pojedyncze "piki".
Przy rozmowie z wędkarzem obok - oczywiście jak nie było mnie przy wędkach (!) - słyszę głos sygnalizatora. Odjazd! Po kilku sekundach jestem przy wędce. Zacinam! Ryba pracuje przy dnie od samego początku. Czuć jej siłę i ciężar. Wiem, że prawdopodobnie będzie to ryba podobnej wielkości do tej jaką przechytrzył kolega na płytkiej wodzie. Walka trwa w najlepsze. Karp wziął na najlżejszy z zestawów jakie tego dnia posiadałem - sprzęt nie był odchudzony, lecz wędka była po prostu miększa od jej przyjaciółek leżących obok. Dobrze sprawdzała się podczas holi większych karpi, więc zaczęła jeździć ze mną na zasiadki. Zwykły teleskop, za głupie pieniądze, a sprawdza się na prawdę dobrze. Wytrzymały, łatwy w transporcie. I właśnie tego dnia poradził sobie z 6,5 kg karpiem, co jak się później okazało nie było dla niego końcem beskich przygód. Siostra podbiera karpia, szybko go ważymy, zdjęcia i do wody!
Tuż koło godziny 15 podczas obiadu zaskakuje nas branie z głębokiej wody. Oczywiście nie można zjeść spokojnie! Na szczęście nie można! Zacinam. Ryba rozpoczyna walkę od samego początku. Nie sprawia większych problemów, więc postanawiam przekazać wędkę siostrze. Przy samym brzegu następuje gwałtowny odjazd w kierunku środka łowiska. Na początku wydawała się być niewielka, ale później pokazuje, że wcale taka nie jest. Od jednego z wędkarzy po mniej więcej 20 minutach holu słyszę: "Dokręć hamulec na maksa, bo będziesz się bawił do wieczora!". Kulturalnie wytłumaczyłem mu, czemu nigdy nie ustawiam hamulca na skraju wytrzymałości zestawu... Ten jednak cały czas pozostaje przy swoim... Siostra walczy z nią przez 30 minut, po tym czasie przejmuję wędkę i dokańczam hol. Do tej pory ryba nie wyszła jeszcze pod powierzchnię, nie pokazała się. Po kolejnych 10 minutach w końcu ryba wychodzi do góry! Pokazuje sam ogon ale odległość między żyłką wchodzącą do wody, a miejscem gdzie ten się pokazał była ogromna! Po kolejnych 5 minutach rybka ląduje w podbieraku. Piękny i długi sazan! Waży 9,5 kg i mierzy 93 cm! Kilka zdjęć i normalne procedury przy złowionej rybie i w końcu wraca do wody!
Odpowiedź na pytanie dlaczego nie przykręcam hamulca na styk wytrzymałości zestawu można było zobaczyć w drugim (nie w tym, w którym był mój hak) kąciku pyszczka karpia. Pyszczek był rozcięty praktycznie do wysokości oka... Pierwszy raz widziałem coś takiego - widok masakryczny. Odkaziłem również tą ranę... Cięcie wyglądało jakby było zrobione nożem. Ktoś holował go na prawdę na siłę i albo poprzecinał mu pyszczek haczykiem albo żyłką... Na szczęście jak widać sazan dobrze sobie z tym poradził i nadal żeruje. Wziął na dwie śmierdzące kulki.
Do końca zasiadki nic więcej nie udało się złowić. W ostatnim dniu bardzo dobrze działało punktowe nęcenie. Efektami zasiadki jest karaś oraz trzy karpie - około 3 kg, 6,5 i 9,5 kg. Jak na nieznaną nam wcześniej wodę są to bardzo dobre wyniki!
Filmowa relacja z zasiadki:
Pozdrawiam - Kamil Skwara
Byłem na tym łowisku w 2015, przez cały dzień nie miałem ani jednego brania, ale woda od ryb aż się gotowała :) ja chyba zresztą też, bo było grubo powyżej 30C
OdpowiedzUsuńU mnie było tak podczas pierwszego dnia, pierwszej nocy i połowy drugiego. W powietrzu ryba za rybą, a na haczyku pierwsza zagościła dopiero koło południa :)
OdpowiedzUsuńJa byłem na spinningu 2 razy łacznie z dzisiejszym dniem i nawet puknięcia nie było:)
OdpowiedzUsuńWitaj :) Nie orientuję się jak na tej wodzie jest z drapieżnikami, nie wiem jaka jest populacja i jakie wielkości tam pływają. Podobno są ładne szczupaczki, czasami trafi się sandaczyk - tak słyszałem. Może po prostu trafiłeś na takie słabe dni? :)
OdpowiedzUsuńZazdroszcze wam, u mnie nie ma łowisk w których ktoś złapałby karpia, o karasiu z jeziora też nie słyszałem. Jeżeli jest jakaś fajna ryba raczej sieciami wybrana. Tak to tylko drobnica. Ach szczęściarze.
OdpowiedzUsuńpieknie Kamil gratulacje :)
OdpowiedzUsuń