Tak więc po kilku nieudanych, planowanych wyjściach przyszedł ten magiczny dzień, w którym pogoda dostosowała się do rzeki - jedno i drugie na dobrym poziomie. Chociaż jak wychodziłem z domu to świeciło słońce, żadnych chmurek na niebie - a po 20 minutach brodzenia w wodzie deszcz! Ale nie ma odpuszczania, jestem nad wodą więc to wykorzystam! Wbrew pozorom deszcz nie wpłynął negatywnie na żerowanie ryb (o tej porze chłodny deszcz + chłodna woda = to nic dobrego). Ryby co prawda brały delikatnie, ale było już dużo lepiej niż podczas tych wcześniejszych wyjść, podczas, których dość często łowiłem w lodowatej (a nie tak jak teraz - chłodnej, ale nie lodowatej!) wodzie, ponieważ wtedy nie notowałem żadnych brań - cudem było wyjście jakiegoś pstrąga do przynęty. Teraz już w pierwszej ciekawej miejscówce do mojego woblerka wyszedł mały pstrąg. Gonił go tak jakby chciał, a nie mógł. Gdy już przynęta, jak i ryba były kilka metrów od moich nóg przestałem kręcić kołowrotkiem, a wobler zaczął spadać ku kamieniom leżącym na dnie. Wtedy pstrąg zdecydował się zaatakować! Ale uwaga! Zaatakował z zamkniętym pyszczkiem - tylko uderzył przynętę i uciekł. Wiedziałem, że drugi raz tego dnia nie zdecyduje się na pogoń za tą samą przynętą - zmieniłem woblerka na błystkę. I co to dało? Po kilku rzutach ryba znowu rozpoczęła powolną pogoń, aż w końcu dogoniła przynętę. I jak myślicie, co zrobiła? Uderzyła... z zamkniętym pyszczkiem...
To miejsce dało branie dużego, ładnego kropkowanego drapieżnika |
Przechodzę kawałek dalej, nie zmieniając jednak miejscówki i przynęty - dalej łowię na łączeniu dwóch rzek. W miejscu gdzie spotykają się dwie całkiem różne wody (cieplejsza i wyraźniej chłodniejsza) błystkę z srebrno-niebieską paletką atakuje piękny i długi pstrąg. Niestety uderzył tak delikatnie, że nie udało się go nawet zaciąć, a sam był na haku może przez sekundę... Jednak widziałem jego piękne wymiary! Okulary polaryzacyjne i łowienie z wyższego brzegu pozwala na dostrzeżenie atakującej ryby. Przynętę poprowadziłem pod powierzchnią. Żadne z tych dwóch ataków nie miało miejsca przy dnie, lecz tuż pod samą powierzchnią.
Kilkadziesiąt metrów dalej mam swoją kolejną miejscówkę. Jest to malutkie zakole rzeki z niewielkim łukiem - takie mini zakole. Płytka woda (gdzie leży dużo patyków i najróżniejszych rzeczy) łączy się tam gwałtownym spadkiem z głęboką wodą. Obrzucałem najpierw błystką głęboką wodę. Po kilku rzutach do mojej przynęty wyszedł malutki pstrąg - jednak również bardzo nie pewny ataku. Przy kilku następnych rzutach robił dosłownie to samo - płynie, odprowadza, czasami lekko "trzepnie" pyszczkiem. Zastanawiałem się czy może coś w moim sprzęcie jest nie tak, ale mogłem to od razu wykluczyć, ponieważ łowiłem tak jak zawsze... Zmieniłem wobler na pływający i przez mój błąd zamiast skierować rzut w stronę głębszej wody, skierowałem go na płytką. Od razu przyszło mi na myśl, że wobler ugrzęźnie w gałęziach. Jednak w głowie świtało mi, że jest tam mniej więcej 0,5 metra wody, więc płytko schodzący woblerek poradzi sobie w tym miejscu. Ściągam bardzo powoli, tak wolno, że wobler praktycznie spływa z nurtem wody i nagle... bum! Atak! Mam coś! Czuję, że ryba nie jest wielka ale ten pulsujący ciężar, ten moment walki... Bezcenne. Podciągam rybę pod swoje nogi, ta robi jeszcze po drodze kilka młynków. Na oko jest to pstrąg o długości około 25 cm. Niestety tylko na oko... Ryba wypluwa przynętę tuż pod moimi nogami i chwilę stoi jakieś 2 metry ode mnie, tak jakby nie wierzyła w to co się stało. Dostrzegłem, że ryba była zapięta tylko za jeden grot od kotwiczki... To są właśnie wielkie minusy delikatnych brań! Do tego hak bez zadzioru... No nic, trudno, przynajmniej wpadło nowe doświadczenie.
Dosłownie kilka metrów dalej znalazłem kolejne, ciekawe miejsce. Jednak Postanowiłem wykonać dosłownie tylko pięć rzutów, bo moim zdaniem to miejsce było przeznaczone bardziej na okres letni. Średniej mocy nurt, woda maksymalnie 0,5 metra. Kilka rzutów błystką (zmieniłem wobka na blaszkę, ponieważ lekki woblerek nie poradziłby sobie podczas zwijania go z mocnym nurtem), pierwszy rzut i dostrzegam błysk zaraz za błystką i w tym samym momencie czuję uderzenie w przynętę. Krótkie, słabe puknięcie... Znowu niepewny swego pstrąg... Jednak było widać, że miał dość spore rozmiary i wyszedł na przeciw mojej teorii, która głosiła, że o tej porze ryba nie powinna stać na płytkiej wodzie z dość mocnym nurtem... Takie jest wędkarstwo, jedyną regułą jest tutaj jedna: "Nie ma reguł! Jest tylko to co wynosimy z każdego wyjścia nad wodę - doświadczenie!"
Po drodze nad pierwszą z lepszych pod względem liczebności pstrągów (lepszą pod tym względem z ubiegłych lat) odwiedzam kilka dobrze zapowiadających się miejscówek, w których obserwuję mniejsze pstrągi, które całkowicie ignorują moje przynęty. Jednak już przy "wejściu" na skarpę, na płytkiej wodzie, znowu na powierzchniowego woblerka zaliczam uderzenie małego pstrąga, który po wyskoku nad wodę wypina się... I znów ta sama sytuacja - nie z głębokiej, lecz z płytkiej wody! Biorąc pod uwagę cały wczorajszy dzień ryby wychodziły do przynęt z maksymalnie metrowej wody (zero wyjść i brań z "dziur" oraz z głębszej wody). Do tego brały tak delikatnie jak jeszcze nigdy (nigdy w tym sezonie).
Ten woblerek był tego dnia najskuteczniejszy |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń