Plany na przyszły sezon już są. Testy kulek, głównie na trzech wodach.
Pierwsza z nich zalew Besko, lub jeśli ktoś woli to po prostu Sieniawa.
Następna (będzie prawdopodobnie najbardziej uczęszczana) to staw w
Kobylanach. Aż w końcu trzecia woda, będę tam dosłownie kilka razy, jak
nie raz, albo dwa... To ze względu na regulamin łowiska... Komercja
rządzi się swoimi prawami, ale żeby nie można było wnieść żadnej torby
ani plecaka na łowisko... To już jest przesada. Dlatego Łowisko "U
Waldka" odwiedzę najmniejszą ilość razy. Zdecydowałem się włączyć ten
staw do swoich "planów", ponieważ w tym roku łowione były tam piękne
karpie. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że największy w tym roku miał
wagę 23 kg! A to już jest piękna ryba. Do tego kilkanaście "mniejszych",
bo w okolicach 15 kg.
Zalew
Besko... zalew jak zalew. Na tak dużej wodzie trudno jest regularnie
łowić piękne ryby. W tym roku dużo jeździłem po tym zalewie, za każdym
razem byłem w innym miejscu, ale niestety nie udało się złowić żadnego
karpia. Padł tylko węgorz i mały, około 50-cm sumik. Są dwa
wytłumaczenia:
-
nie trafiłem z przynętami, chociaż zawsze na jednej wędce miałem na
włosie kukurydzę (bo jako jedyna sprawdza się na każdej wodzie), a na
drugiej zazwyczaj śmierdzącą kulkę, bądź pellet rybny (według mnie jest
to najbardziej uniwersalny zapach, karp weźmie na nie praktycznie
zawsze, niezależnie od zachcianek jakie ma tego dnia - a wiadomo, że
zapachy owocowe nie zawsze się sprawdzają; a po drugie jeśli nie karp to
na te smaki może wziąć również sum lub amur - także to jest dla mnie
takie uniwersalne, czyli na sprawdzenie \\\"nowej\\\" wody w sam raz),
-
lub po prostu nie ma tylu ryb, jak opowiadali inni wędkarze! Słyszałem
opowiadania o wielkich sumach, karpiach, leszczach, a nawet amurach.
Jednak sam osobiście nie mogę tego potwierdzić.
Zbiornik
w Kobylanach - dziki staw, który przygarną znakomity karpiarz Pan
Waldek, który zawsze służy radą. Zbiornik powstał poprzez połączenie
dwóch mniejszych stawów. Wydaje mi się, że znam go już dość dobrze, ale
jednak potrafi mnie zaskoczyć. Na następny rok planuję średnio spędzić
tam dwa-trzy dni w ciągu miesiąca. Także myślę, że jest możliwość
dobrego poznania łowiska i zahaczenia nawet 15-kg karpia. Dodam, że
teraz w październiku dwa razy został pobity rekord łowiska - i to tym
samym karpiem. Najpierw 19,60 kg, a później 20 dkg więcej! Do tego
przyłów w postaci suma nie jest tam niczym dziwnym. W tym roku kilka
razy padł sum około 20 kg. Czasami przynętę z dna potrafi podnieść
nawet... szczupak! I to nie byle jaki! Największy w tym roku miał ponad
metr długości! Taka ryba, jako \\\"przyłów\\\" (dlatego w cudzysłowie,
ponieważ w Kobylanach gatunek ten przyzwyczaił już wędkarzy do tego, że
pobiera pellet, kulki, a nawet kukurydzę z dna) sprawia naprawdę wielką
radość. Mi samemu w tym roku, jakieś 5 metrów od brzegu, po kilkunastu
minutach holu pokazał się piękny szczupak, który zaraz po tym postanowił
przeciąć plecionkę i odpłynąć... W przyszłym sezonie ubezpieczę się,
ledcor z ołowianym rdzeniem zda tu doskonale role. Już rok temu udało mi
się tu złowić małego, niespełna 40-cm szczupaczka na kukurydzę, która
leżała nieruchomo na dnie. W tym roku udało mi się tam złowić 4 karpie,
najmniejszy 6,5 kg, a dwa największe po 11 (jeden był dłuższy, a drugi
sporo krótszy), kilka amurów i kilka spinek szczupaków - ale o tym w
dalszej części wpisu...
Pierwsza
wyprawa na karpie w tym sezonie odbyła się 12 kwietnia. Padło na
Bartoszów. Staw, w którym - w zależności od zarybień - można nieźle
połowić, lub nieźle posiedzieć. Niestety, dużo wędkarzy odwiedza to
łowisko... W całym stawie wątpię, że zachował się w ogóle jakiś większy
karp. Czasami trudno jest nawet złowić jakiegokolwiek karpia! Wygląda to
tak. Przychodzi czas zarybienia, do stawu trafia np. 500 kg karpia.
Dajmy na to, że każdy waży po kilogramie. Czyli mamy jakieś 500 sztuk. W
ciągu weekendu czasami jest tutaj nawet 20 osób dziennie. Pomnożymy to
razy trzy dni i mamy 60 osób. Do tego jeśli każdy weźmie po 2 karpie...
Nie mamy już 120 sztuk. A do tego mamy przecież jeszcze 4 inne dni
(poniedziałek-czwartek)! Czyli takie zarybienie będzie dobrze jeśli
wytrzyma dwa tygodnie... Uroki komercji, gdzie każdy zabiera ryby do
domu... Już nie chcę wspominać o tym, żeby zachował się tutaj jakiś
karpik o wadze ponad 3 kg, bo to jest nie możliwe. Akurat 12 kwietnia
trafiłem tak, że trzy dni temu odbyło się zarybienie. Presja na łowisku
była ogromna! Naliczyłem 45 osób! Ciężko było gdziekolwiek znaleźć dla
siebie miejsce. Akurat trafiło mi się stanowisko na rogu stawu, przy
studzience odprowadzającej wodę. Niezbyt dobre miejsce. Na szczęście
udało mi się złowić dwa karpie na kukurydzę. Nie powalały one
wielkością. Był to \\\"standard zarybieniowy\\\", czyli wielkość 35-45
cm. Jednak w takim ścisku, nawet takie dwie ryby dają to poczucie, że
pomimo złych warunków na łowisku (chodzi tu o liczbę wędkarzy) udało się
coś złowić. Każda wyprawa daje nam dużo do myślenia, pozwala zdobyć
nowe doświadczenie oraz czasami również pokazuje nam jak walczyć z
różnymi przeciwnościami.
Następny
karpiowy wypadł przypadł na 5-6 dzień maja. Miejsce jakie wybrałem to
Kobylany. Tak jak już wyżej wspomniałem - dziki staw z dużo ilością
pięknych ryb. W maju jeszcze czułem, że nie wiem zbyt dużo o tym stawie,
ale już pod koniec wakacji, podczas 4 wyprawy na ten staw w tym roku
poczułem, że większość potrzebnych rzeczy już wiem. Oczywiście pozostają
tajemnice, dotąd nie odkryte - ale to zadanie na następny sezon.
Wyprawa 5-6 maj... Zresztą na początku planowane było spędzenie dwóch
dób na tym stawie, lecz 6 maja po południu przeszła bardzo gwałtowna
burza. Już rano media informowały o jej gwałtowności... 50 km od nas
przeszła trąba powietrzna, nie duża, ale przeszła... W miejscowości obok
mojego miejsca zamieszkania piorun śmiertelnie poraził kobietę... Przy
takich prognozach lepiej nie ryzykować. Pierwszy dzień przebiegał
spokojnie, w nocy kolega zahaczył 2 amury, takie do 6 kg, czyli jak na
ten staw były to mniejsze średniaki. Moja szansa przyszła dopiero
następnego dnia około 9 zaraz po wywiezieniu zestawu łódką, pod
studzienkę odprowadzającą wodę. Gdy wróciłem na brzeg zauważyłem, że mój
zestaw jest przeciągnięty jakieś 15 metrów obok niej. Pomyślałem, że
musiałem zaczepić łódką o żyłkę, ale to jest nie możliwe, bo łowiłem na
5-metrowej wodzie, a żyłka idąca od stanowiska do miejsca położenia
zestawu przez jakieś 60-70 metrów nie mogła unosić się na wodzie,
ponieważ wywożę zestawy tak, że luzu na żyłce podczas wywożenia nie ma!
Odruchowo zwinąłem trochę żyłki i gdy zobaczyłem, że zaczyna się
naprężać zaciąłem! Poczułem opór, a zaraz po tym karp wypłynął do
powierzchni, jakby chciał zaczerpnąć trochę powietrza. Ryba walczyła
cały czas przy powierzchni, nie przy dnie. Do brzegu dała się prawie że
spokojnie doholować. Dopiero przy brzegu zaczęła się walka. Ucieczki na
boki, to do dna, to do powierzchni. Karp pokazywał swoje rozmiary oraz
to co potrafi. Po jakimś czasie podbieramy rybę, która okazuje się, że
ma 11 kg wagi i 72 cm długości.
Kolejny
wyjazd, któremu warto poświęcić kilka słów miał miejsce 15-16 lipca
podczas kolejnej zasiadki w Kobylanach. Dwa dni i cztery wędki (dwie
osoby). 15 dnia miesiąca około 12 meldujemy się na łowisku, na którym
zostaliśmy do kolejnego dnia do 19. Pierwszy dzień do wieczora
przebiegał pomyślnie, aż tu nagle około 18 mój rybny pellet wysypany
koło grążeli coś zaczęło zasysać. Pierwsze lekkie pociągnięcie, nie
zdążyłem nawet zareagować. A już niecałą minutę później gwałtowny
odjazd. Zacinam! Ryba pokazuje ogon nad powierzchnią (zestaw był
położony na półmetrowej, maksymalnie 0,7-m wodzie). Po tym rusza w lewo,
na trochę głębszy odcinek akwenu. Karp nie próbuje chować się w
roślinność wodną. Walczy przy dnie, lecz nie próbuje szukać kryjówek.
Ryba pięknie walczy, ale z każdą minutą czuć, że opada z sił. Po pewnym
czasie mamy ją! Waży 6,5 kg - taki średni karpik. Kilka zdjęć i do wody!
Przez noc mamy kilka konkretnych odjazdów, ale na zestawach z
ciężarkiem "na stałe" nic się nie zaczepia! Podejrzewaliśmy, że to
amury lekko podskubują przynęty i po prostu odpływają trzymając ją
(samą przynętę) lekko w pysku, a my tylko zacinamy i wyrywamy im je z
paszczy. Noc minęła na kilku takich odjazdach. Rano i przez południe
spokój, a wieczorem, około 19 odjazd na wędce z truskawkową kulką
położoną pod studzienką! Lekki odjazd i zacinam. Czuć opór, ale to na
pewno nie jest karp. Prawdopodobnie amur. Daje dociągnąć się do brzegu,
na którym stoję i od razu, automatycznie odjazd na drugą stronę stawu!
Ryba wybrała jakieś 50 metrów żyłki! Zaczyna się walka. Po chwili z
powrotem jest przy naszym brzegu, ale zaczyna się pływanie w kółko przy
naszych nogach. Odjazd raz 15 metrów w prawo, raz w lewo. Czasami do
przodu, czasami do dna. Ekscytująca walka, nagrałem filmik, na którym to
doskonale widać. Walka trwała pół godziny! Hamulec miałem dokręcony na ?
wytrzymałości żyłki 0,335 mm (12 kg). Silny, 10,2 kg amur po ponad 30
minutach, wykończony daje się podebrać. Szybka sesja i przygotowuję
amura do odpłynięcia. Po jakiś 2 minutach ryba dzielnie odpływa do
swojego królestwa. Bilans wyprawy to 2 ładne ryby i kilka niezaciętych
odjazdów w 30 godzin. Było warto darować sobie spanie w nocy, choćby dla
widoku pięknego, czystego i gwieździstego nieba oraz oczywiście kilku
odjazdów.
Kolejny,
tym razem wyjazd na trzy dni do Kobylan miał miejsce 19-21 sierpnia.
Przygotowania do wyprawy trwały kilka dni. Na szczęście udało mi się
zapomnieć tylko świetliki, ale bez nich da się żyć. Za bardzo potrzebne
przy karpiowaniu to one nie są. Pierwszego dnia, a w zasadzie to już w
nocy, bo było coś koło godziny 22-23 odjazd na wędkę umiejscowioną
oczywiście koło studzienki. Zacięcie i siedzi! Czuć, że ryba jest
ciężka, od razu wiem, że będzie to karp. Walka zaczyna się od razu po
zacięciu. Ryba nie odpuszcza, walczy do samego końca. Przy brzegu
przepływa pod drugą wędką. Cała sytuacja jest opanowana. Karp na koniec
chciał skierować się w trzciny, ale niestety dla niego już mu to nie
wyszło. Karp waży 11 kg i ma równe 80 cm długości. Sesja zdjęciowa i do
wody! Ryba bez problemów odpływa. Rano mamy kolejne branie. Zacinam.
Czuć naprawdę mały opór. Dociągam rybę do brzegu, a tu niespodzianka!
Amur... maksymalnie 40 cm. Pierwszy raz widzę tak małego amura. Trochę
zwątpiłem w jego umiejętności i dostało mi się za to. Przy podbieraniu
amur wyskakuje z podbieraka i wyhacza się. Wyskoczył z wody jak karp
podczas spławiania się! Coś pięknego... Reszta dnia cisza, wieczór to
samo, a i noc nie dawała nam podejść do tego wszystkiego bardziej
optymistycznie. Dopiero rano zauważyłem, że na jednej z wędek
sygnalizator jakoś dziwnie leży na ziemi. Okazało się, że w
sygnalizatorze padła bateria, a na drugim końcu zestawu jest za koleją
licząc od wędki: gałąź, trzcina, jakiś kawałek zielska, patyk i w końcu
amur. Podczas holu czuć było na prawdę spory opór. Ale wiadomo
dlaczego... Ciekawe od kiedy ryba siedzi na końcu zestawu? Dobrze, że
nie odpłynęła dalej tylko przesunęła się o jakieś 30 metrów w stronę
studzienki. Po chwili walki amur jest mój. Nie jest jakiś wielki, ma 5,5
kg i postanowił zasmakować w truskawkowej kulce dipowanej w paprykowym
dipie. No cóż... czasami opłaca się eksperymentować, a ryby jak widać to
doceniają. I jak zawsze na tym stawie, południe i popołudnie
przebiegało spokojnie, po to, żeby wieczorem zapewnić mi sprint w
klapkach do wędki położonej na podpórkach jakieś 40 metrów od naszego
stanowiska! Zacinam, a tu karp już jest w trzcinach. Proszę kolegę o to,
żeby poszedł po łódkę i płyniemy po niego. Chwila manewrów łodzią i
odplątywania z grążeli plecionki, a dokładniej samego przyponu
strzałowego i stało się coś co doświadczyłem pierwszy raz w życiu. Nie
mówię tu o wypływaniu po karpia, chociaż też była to dla mnie nowość.
Podczas odplątywania ryby udało mi się ją dotknąć w ogon. Po tym jak
strzała ruszyła wkurzona do przodu! Pokazała, że też potrafi się
wkurzyć. Po odjeździe na jakieś 30 metrów udaje mi się ją opanować. Przy
Panu Waldku, czyli opiekunie łowiska podbieramy karpia. Standardowe
czynności i ryba wraca do wody. Grubasek skusił się na rybny pellet. W
tym samym miejscu, na ten sam pellet, maczany w tym samym dipie udało mi
się złowić już dwa karpie w tym roku. 6,5 z poprzedniej wyprawy oraz
małego grubaska z tego dnia o wadze 7,5 kg. Spod studzienki natomiast w
tym roku złowiłem dwa karpie po 11 kg i pięknego, 93-cm amura.
Ostatnia w 2015 roku wyprawa miała miejsce 18 października na
zbiorniku Balaton. Jak na końcówkę dziesiątego miesiąca w roku nie było
bardzo zimno. Fakt faktem, wiał chłodny wiaterek, lekko od czasu do
czasu pokropił deszcz. Ale tak poza tym było dość ciepło. Od czasu do
czasu dość mocno przyświeciło słońce. Było na prawdę ciepło, jak na tę
porę roku. Na łowisku spędziłem 10 godzin. Dopiero po 8 godzinach
doczekałem się pierwszego brania. Na wędkę zarzuconą na odległość około
50 metrów wziął karpik. Taki około 45 cm. Waleczny. I to bardzo jak na
tą wielkość. Wziął oczywiście na kukurydzę. Ryba potrafiła momentami
dość mocno pociągnąć, ale jednak na grubej żyłce, jaką używałem nie
miała zbyt wiele swobody. Powody dla jakich użyłem grubej żyłki to: dużo
roślinności zalegającej na dnie w którą często wchodzą ryby, które
poczuły haczyk oraz występowanie dużych okazów karpi i amurów -
występują nielicznie, ale występują. Na następny rok jednym z moich
celów jest większy karp z tego łowiska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz